Pielgrzymując, zbliżam się do Boga

ks. Maciej Świgoń ks. Maciej Świgoń

publikacja 17.02.2022 20:58

W Roku Świętym Compostelańskim Wojciech Rożek wyruszył z Gdyni do Santiago de Compostela. Pielgrzymka zajęła mu niespełna sześć miesięcy. Całą drogę przebył pieszo, pokonując 4310 km. W ten sposób uczcił swoje 50. urodziny.

- Kiedy pojawia się myśl o wyruszeniu w drogę, nie należy się zastanawiać. Trzeba iść, doświadczyć wszystkiego samemu - mówi W. Rożek. - Kiedy pojawia się myśl o wyruszeniu w drogę, nie należy się zastanawiać. Trzeba iść, doświadczyć wszystkiego samemu - mówi W. Rożek.
Archiwum prywatne

Był rok 2014. Po lekturze książki "Pielgrzym" i obejrzeniu filmu o camino Wojciech postanowił zmienić dotychczasowe życie. - Nigdy wcześniej nie chodziłem na żadne pielgrzymki. Dopiero moja partnerka namówiła mnie, byśmy razem wyruszyli na szlak jakubowy. Pierwszą wędrówkę odbyliśmy wspólnie trasą Camino Frances. Wtedy akurat zmieniałem pracę i miałem dużo wolnego czasu - mówi mężczyzna. To był początek jego przygody z camino.

- Atmosfera panująca na szlakach bardzo mi się spodobała. Odkryłem, że poprzez pielgrzymowanie zbliżam się do Boga i innych ludzi. Czuję się także lepszym człowiekiem, wrażliwszym na wszystko, co mnie otacza. Camino daje również poczucie wolności. Dlatego zacząłem chodzić kolejnymi Drogami św. Jakuba w Europie i Polsce - tłumaczy W. Rożek.

W Roku Jakubowym mężczyzna zdecydował się wyruszyć do Santiago de Compostela ze swojego domu z Gdyni. - Na pierwszym moim camino dowiedziałem się, że w roku moich pięćdziesiątych urodzin przypada Rok Święty Compostelański. Pomyślałem, że fajnie byłoby te dwa święta uczcić w jakiś niecodzienny sposób. Im więcej pielgrzymowałem, tym bardziej przekonywałem się do tego, by odbyć prawdziwe camino, jak czynili to kiedyś pątnicy. Przed wyruszeniem na szlak spisywali testament, spowiadali się, godzili się z najbliższymi i ruszali w trasę. Chciałem przeżyć to samo - podkreśla Wojciech.

- 13 maja obchodziłem 50. urodziny, a dzień później wyruszyłem w drogę. Była to pielgrzymka dziękczynna za to, co mam. W drodze modliłem się też o ustanie pandemii oraz w intencjach powierzonych mi przez znajomych i spotkanych ludzi - zaznacza.

15 października o godz. 10.41 Wojciech zameldował się na placu przed katedrą św. Jakuba. - Byłem bardzo szczęśliwy. Łzy ciekły ciurkiem. Czułem radość, że tego dokonałem, a jednocześnie smutek, że przygoda się już kończy - mówi. Dodaje, że camino jest dla niego jedną z najważniejszych i najpiękniejszych dróg w życiu. - Mimo trudu i zmęczenia z każdym kilometrem człowiek staje się lepszy, silniejszy. Sam widzę, jak się zmieniłem. Na camino można również poznać historię naszej wiary. Dzięki pielgrzymowaniu uświadomiłem sobie, jak niewiele potrzeba do szczęścia. Często wracam myślami do miejsc i ludzi, których spotkałem. Niekiedy tęsknię za szlakiem - mówi W. Rożek.

Czy po spełnieniu swojego największego marzenia kończy z pielgrzymowaniem? - Absolutnie nie! Jeśli będę miał zdrowie i możliwości, może wybiorę się na Camino via de la Plata albo Camino di Assisi - odpowiada.


Więcej o pielgrzymce Wojciecha Rożka w 7. numerze "Gościa Gdańskiego" na 20 lutego.