Rejs życia i śmierci

Jan Hlebowicz*

|

Gość Gdański 17/2024

publikacja 25.04.2024 00:00

Kwiecień 1969 roku. Po 2 latach, 13 dniach, 21 godzinach i 35 minutach samotnej wyprawy na jachcie „Opty” Leonid Teliga został pierwszym Polakiem, który samotnie opłynął kulę ziemską. Podczas podróży nieustannie zmagał się z samym sobą i swoją przeszłością.

Od dziecka marzył o oceanicznych rejsach. Swoje wielkie marzenie zrealizował  w wieku 52 lat.  Rok później zmarł  na nowotwór. Od dziecka marzył o oceanicznych rejsach. Swoje wielkie marzenie zrealizował w wieku 52 lat. Rok później zmarł na nowotwór.
Książka „Samotny rejs »Opty«” /Archiwum IPN

Wcześniej pływał jako rybak w Rosji i Afryce oraz instruktor żeglarstwa morskiego w gdyńskim klubie Gryf. Bogaty w te doświadczenia, zaczytany w książkach Mariusza Zaruskiego, Joshuy Slocuma i Alaina Gerbaulta marzył o tym, że kiedyś sam pobije wyczyn Władysława Wagnera. Polski żeglarz w latach 30. XX w. wprawdzie opłynął ziemię, ale z licznymi przerwami i na trzech różnych jachtach. Teliga chciał zrobić to samo, tylko na jednej jednostce, bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz.

„Opty”, czyli optymista

Po latach przygotowań, z uciułanymi dolarami, postanowił zrealizować swoje wielkie marzenie. W 1963 r. zgłosił się do inżyniera Leona Tumiłowicza. Przedstawił mu swój plan i różne rozwiązania konstrukcyjne przyszłej jednostki, wzorowane na przedwojennych jachtach „Konik Morski”. Po kilkumiesięcznych dyskusjach inżynier Tumiłowicz pokazał Telidze pierwsze rysunki techniczne łodzi. Żeglarz wynajął w Gdyni barak i zatrudnił pięciu szkutników. Wiedział, że budowa prywatnego jachtu w warunkach PRL nie będzie łatwym zadaniem. Rzeczywiście, państwo nie tylko nie wspierało, ale wręcz utrudniało pracę – Teliga na zakup drewna i lin potrzebował od odpowiednich ministerstw zgód, których wydanie nierzadko ciągnęło się miesiącami. „Wydawało mi się, że jest to moja sprawa osobista. Znaleźli się tacy, którzy nie tylko odwracali się ode mnie, ale nawet czynnie w realizacji projektu przeszkadzali. Ale przeważyli ci, którzy mnie poparli” – wspominał.

W końcu jacht był gotowy. Teliga nazwał go „Opty” – od słowa „optymista”. Banderę podniesiono 1 października 1966 roku. Łódź wyposażona została w komplet żagli dostosowanych do wszystkich rodzajów wiatru, aparaturę sygnalizacyjną, zbiorniki na wodę i ropę, radio, tratwę pneumatyczną oraz plastikowy niezatapialny bączek do komunikacji z lądem. Teliga był gotowy. Choć nie do końca. Martwił się o warunki atmosferyczne i własne, w tamtym czasie już nie najlepsze zdrowie. Jednak najbardziej bał się samotności. „Bardzo często musiałem być samotny w czasie wojny, chociaż byli ludzie dookoła (…). Tym razem musiałem (…) wydawać rozkazy samemu sobie” – mówił.

Żeglarz w bombowcu

Krótko przed rozpoczęciem II wojny światowej podpor. Teliga wraz ze swoim pułkiem trafił do Bydgoszczy, mając przeciwdziałać niemieckim zamiarom opanowania Gdańska. Niedługo później został ranny w bitwie pod Tomaszowem Mazowieckim. „Odniosłem lekkie obrażenia. Po wyleczeniu się w początkach października udałem się na tereny zajęte przez Armię Radziecką i pracowałem w Komisji Pomocy Uchodźcom w Lubomlu” – pisał w sporządzonym przez siebie życiorysie z 1947 roku. Na Wołyniu został aresztowany przez Rosjan. Z obozu jenieckiego trafił w głąb Związku Sowieckiego. Ukończył kurs szyprów i w latach 1940–1941 pracował na sowieckich kutrach poławiających na Morzu Azowskim i Morzu Czarnym. Jak sam twierdził, ukończył też kurs agitatorów i został członkiem komsomołu. Jednak gdy tylko nadarzyła się okazja, czyli po zawarciu układu Sikorski–Majski, wstąpił do Armii Polskiej, utworzonej na terenie ZSRR przez gen. Władysława Andersa. Dotarł z nią do Wielkiej Brytanii, gdzie został skierowany do lotnictwa. Po specjalistycznym szkoleniu w Kanadzie latał jako strzelec pokładowy w 300 Dywizjonie Bombowym Ziemi Mazowieckiej Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Na pokładzie lancasterów uczestniczył w kilkunastu lotach bojowych, m.in. na Berlin, Kilonię, Helgoland i Berchtesgaden.

Po zakończeniu wojny studiował język angielski w Cambridge i ekonomię w London School of Economics. Przez kilka miesięcy zatrudniony był jako urzędnik w Ambasadzie RP w Londynie. Do Polski powrócił w 1947 roku. Pracował jako dziennikarz w „Sztandarze Młodych” i „Żołnierzu Polskim” oraz w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Służył w misjach rozjemczych ONZ w Korei Północnej i Laosie, a kilka lat przed rejsem dookoła świata przeniósł się do Rzymu, gdzie był korespondentem Polskiej Agencji Prasowej. W wolnych chwilach pisał książki, wiersze, opowiadania (także dla dzieci) i słuchowiska radiowe. Chociaż należał do PZPR, a także – w późniejszym czasie – do Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, z powodu swojej wojennej działalności w Polskich Siłach Powietrznych na Zachodzie i współpracy z brytyjską Royal Air Force był regularnie inwigilowany przez komunistyczne służby. „Jest w naszym rozpracowaniu jako były żołnierz RAF-u (…). Materiałów kompromitujących nie posiadamy” – pisali funkcjonariusze UB w 1952 roku. By je zdobyć, aparat bezpieczeństwa otoczył Teligę donosicielami. Jeden z nich raportował: „Zna dobrze angielski, rosyjski, jest lotnikiem, żeglarzem, narciarzem, lubi sport i zabawę”. W innym miejscu dodawano: „Jest członkiem PZPR, lecz nie ma żadnego przygotowania ideologicznego (…). W każdym jego wystąpieniu z kolegami w redakcji opowiada o komforcie lotnictwa angielskiego i amerykańskiego (…). Najbliższej w redakcji związany jest z byłymi członkami AK”.

Worek pełen leków

„Jest dzień 25 stycznia 1967 r. Zrobiłem ostatnie zakupy – warzywa, owoce, świeży chleb (…). O godzinie 15.15 zapuszczam silnik (…), »Opty« powolutku, statecznie ruszył w swój (…) samotny oceaniczny rejs” – odnotował Teliga. Pierwszy etap trasy rejsu wiódł z Casablanki przez Wyspy Kanaryjskie, Barbados, Kanał Panamski, przez który żeglarz wypłynął na Ocean Spokojny. Drugi etap trasy o długości ponad 13 200 mil, wiodący przez pół świata – od Fidżi do Dakaru w Afryce Zachodniej – pokonał, nie zawijając po drodze do portów. Przez wiele dni nie było z nim żadnego kontaktu. W czasie oceanicznej podróży Teliga wielokrotnie zmagał się z porywistym wiatrem i stawiał czoła wysokim falom. Raz zderzył się z dryfującą belką, innym razem omal nie wpadł na ostre skały. Każda tego typu kolizja „kosztowała” przerwę w rejsie i dokonanie niezbędnych napraw jachtu. Walczył też z ograniczeniami własnego organizmu. W podróż zabrał worek leków – łącznie 77 pozycji. Bolało go niemal od pierwszego dnia podróży. Łykał więc pigułki i często wystawiał się na słońce, jak sam pisał, „wygrzewając zreumatyzowane gnaty”. Nawracający ból tłumaczył postrzałem z czasów wojny albo kłopotami z wyrostkiem robaczkowym, które konsultował z lekarzami tuż przed rejsem. „Przecież mogłyby te bóle poczekać, już się chyba zatrułem pyralginą. Jak boli strasznie, już trzecią noc, nawet ziółka Ady nie pomagają. Płacz nie płacz, a czuwać trzeba, bo chodzą frachtowce i szkwały” – pisał.

Rekord pobity, a potem do szpitala

Zaostrzający się ból tymczasowo łagodziły obserwacje zapierających dech w piersiach krajobrazów i przyrody wokół, a także spotkania z ludźmi i poznawanie obcych kultur. „W nocy wielki delfin prychał koło »Opty«, tańczyły wokół niego dziesiątki bonitów, iskrzyła się rozbijana płetwami woda (…). Taką noc pamięta się jak surrealistyczny sen (…). Ryby, szumy, gwiazdy, cienie i człowiek zawieszony pośrodku wygwieżdżonej kuli jak w przestrzeni bez horyzontu. Trzeba uszczypnąć się mocno w ucho, żeby sprawdzić, czy to nie sen” – notował. Z kolei na Barbadosie zachwycał się tradycyjnym tańcem limbo, który polega na pokonywaniu przez tancerzy stojaka z zawieszoną na nim płonącą poprzeczką. „Muzyka szaleje (…), błyskają białka oczu, bose stopy wybijają coraz bardziej zawrotny takt. Tancerz pokrzykuje, zbliża się do poprzeczki i, nie wierzę własnym oczom, składa się w tył jak scyzoryk, głową dotyka pięt”.

W końcu, po wielu perypetiach, momentach grozy i euforii, 5 kwietnia 1969 r. na Wyspach Kanaryjskich Teliga przeciął kurs, którym w lutym 1967 r. zdążał z Las Palmas na Barbados. Dopiął swego – opłynął świat w czasach, gdy Polska pozostawała za żelazną kurtyną. Nie tylko został pierwszym Polakiem, który dokonał tego na jednym jachcie, ale także pobił rekord czasu trwania samotnego rejsu oceanicznego. Podczas ostatniego etapu podróży o dwa dni poprawił wynik należący od 85 lat do Bernarda Gilboya. 30 kwietnia Teliga zszedł na ląd w Casablance, skąd rozpoczął swój rejs. Samolotem wrócił do Polski. Na warszawskim lotnisku pojawił się skrajnie wyczerpany. Ledwo stał na nogach. Powiadomiona wcześniej karetka z miejsca zabrała go do szpitala. Lekarze postawili diagnozę – nowotwór złośliwy.

Po udanej operacji Teliga na krótko nabrał sił. Rozpoczął tournée po Polsce, spotykając się z tysiącami Polaków, opowiadał o swojej wyprawie. Od władz PRL zdążył jeszcze odebrać Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. W styczniu 1970 r. nastąpił nawrót choroby. Leonid Teliga odszedł 5 miesięcy później. Jacht „Opty” jeszcze przez wiele lat służył jako jednostka szkoleniowa studentom Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni.


Pisząc artykuł, korzystałem m.in. z książki L. Teligi „Samotny rejs »Opty«” oraz materiałów zgromadzonych na temat żeglarza w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.

* dr Jan Hlebowicz, historyk, publicysta, pracownik IPN Gdańsk, w latach 2012–2018 dziennikarz „Gościa Niedzielnego”.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.