Setki wiernych zgromadziły się w Chwaszczynie, by pożegnać swojego emerytowanego proboszcza, ks. Czesława Jakusz-Gostomskiego, który odszedł w wieku 89 lat, po 66 latach posługi kapłańskiej. Mszy św. pogrzebowej przewodniczył bp Wiesław Szlachetka.
W czwartek 7 sierpnia odbyły się uroczystości pogrzebowe ks. Czesława Jakusz-Gostomskiego, proboszcza parafii pw. św. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza w Chwaszczynie w latach 1981-2010. Eucharystię pod przewodnictwem bp. Wiesława Szlachetki sprawowali licznie zgromadzeni kapłani.
Homilię wygłosił ks. Henryk Bietzke, emerytowany proboszcz sąsiedniej parafii św. Chrystusa Zbawiciela w Gdańsku-Osowej, przyjaciel zmarłego od czasów seminarium. Duchowny przytoczył odczytany dzień wcześniej fragment testamentu ks. Czesława. - "Praca w Winnicy Pańskiej sprawiała mi wielką radość i dawała ogromną satysfakcję. Posługa duszpasterska jako wikariusza, a później proboszcza, była najważniejsza w moim kapłańskim życiu. Starałem się służyć swoim parafianom najlepiej, jak potrafiłem". Sześćdziesiąt sześć lat służby. Dla kogo? Dla drugiego człowieka. Nie dla siebie. W całym testamencie nie padło ani jedno zdanie o tym, co komu zapisać, co kto ma odziedziczyć. Niczego się nie dorobił. Wszystko, co ważne, zostawił innym - w ich sercach, we wspomnieniach, w przeżytej wspólnie wierze - zaakcentował ks. Bietzke.
Kapłan przywołał radość płynącą ze sceny odczytanej wcześniej Ewangelii. - Chrześcijanin raduje się nawet w obliczu śmierci. Pierwsi chrześcijanie spotykali się w katakumbach - w cmentarzach. Śpiewali, modlili się, dzielili się posiłkiem. Radość nie wyklucza powagi. Radość to pokój serca - świadomość, że wszystko ma sens. I tak sobie myślę - ten Wasz cmentarz w Chwaszczynie - on ma coś z tych katakumb. Tam śmierć nie jest tabu. Ludzie przechodzą przez cmentarz w drodze do kościoła. Dzieci, rowery, kwiaty, rozmowy. Śmierć jest wpisana w życie. Nie jest czymś strasznym, ale czymś zwyczajnym. Przejściem - powiedział duchowny.
- Pozwólcie, że powiem coś osobistego. Z ks. Czesławem znaliśmy się od seminarium. Potem on był w Gdyni, w Kartuzach – ale zawsze blisko. Przez 40 lat byliśmy sąsiadami. Wpadałem do niego co tydzień – w środę o 11:30. Zawsze. Chyba że miał pogrzeb, albo ja jakieś obowiązki. Razem siadaliśmy na kawę, często długo rozmawialiśmy. Pamiętam, miesiąc temu powiedział mi: "Wiesz, to już chyba końcówka. Ciało nie domaga, coś czuję, że już się zbliża. Pewnie wyląduję w czyśćcu". Mówię mu wtedy: "Dlaczego w czyśćcu? Ty? Po tym wszystkim?" A on: "Każdy musi przez czyściec przejść. A ja miałem raj na ziemi. Tu, w Chwaszczynie. Cudowna parafia, życzliwi ludzie, dobre jedzenie, piękne mieszkanie. Ja się czułem jak u Pana Boga za piecem. To musi się jakoś wyrównać" - mówił ks. Henryk.
- Nie zgodziłem się z nim. Bo jeśli ktoś tak służył innym przez całe życie – to Pan nie zamknie przed nim drzwi. Nie ten Ojciec, którego Jezus nazwał "Abba" - Tatusiem. Taka miłość nie potrafi odrzucić. Jeśli więc ktoś zapyta: "Skoro Ksiądz Czesław jest w niebie, to po co się za niego modlić?" - odpowiem: właśnie dlatego. Bo on nadal chce służyć. Może dzięki Twojej modlitwie pomoże komuś, kto jeszcze czeka. On powie: "Za nią, za niego się pomódl. Ona się zawsze uśmiechała, ale w sercu nosiła ból. Pomóż jej". On nadal chce służyć. Tu i tam - tłumaczył kaznodzieja.
- Zmarł w dzień Pański. Rano - godzinki, Msza św., dobry obiad. Obejrzał mecz swojej ukochanej Arki. I odszedł spokojnie. Przeniesiony do świątyni w święto Przemienienia Pańskiego. A dziś - pierwszy czwartek miesiąca - dzień modlitw o nowe powołania. Symboliczne. Wymowne. Księże Czesławie - wypiliśmy wspólnie wiele kaw. Do zobaczenia. Ja też spocznę w Chwaszczynie. Na tej alejce, może metr dziesięć, może metr dwadzieścia od Ciebie. Nie wiem, kiedy Pan zdecyduje. Ale Ty się nie martw - Ty masz znajomości w niebie - zakończył przyjaciel zmarłego.
Po liturgii, dalsze uroczystości pogrzebowe odbyły się na cmentarzu pobliskim cmentarzu parafialnym w Chwaszczynie, gdzie ciało ks. Czesława zostało złożone do grobu.