Nowy numer 17/2024 Archiwum

Arystokrata, co wyprzedzał epokę przejdź do galerii

O historii zakonu oblatów, losach i duchowości jego założyciela oraz o tym, jak w sprawach duchowych łączyć wierność tradycji z nowoczesnością, z o. Tomaszem Ewertowskim OMI, rozmawia ks. Rafał Starkowicz.

Ks. Rafał Starkowicz: Oblaci przeżywają właśnie 200. rocznicę powstania. Kiedy zaczął się gdański rozdział historii zgromadzenia?

O. Tomasz Ewertowski OMI: Jesteśmy w Gdańsku od 1948 roku. Kościół św. Józefa, w którym posługujemy, bolszewicy spalili 27 marca 1945 roku. Zginęło wtedy ponad 100 wiernych, którzy się w nim schronili. W kościele zapadły się dach i strop. Spłonął wówczas także klasztor. Dziwna rzecz - kaplica Matki Bożej, która przylega bezpośrednio do kościoła, została nietknięta.

Trzeba było kościół podnosić z ruin...

- Kiedy do Gdańska przybył o. Józef Mańkowski, chciał przejąć właśnie ten kościół i kaplicę. Początkowo władze nie wyraziły na to zgody. Proponowały mu dwie inne świątynie - w Jelitkowie lub Brzeźnie. On jednak był zdecydowany, właśnie z powodu tej maryjnej kaplicy. Później, dzięki jego uporowi, władze przychyliły się do tej prośby. W ciągu zaledwie 5 lat odbudował dach i odprawiał już w kościele. Skąd wówczas można było wziąć budulec? Wiemy, jakie były czasy. Całe miasto było zrujnowane...

Jaki jest rys charakterystyczny posługi oblatów w Gdańsku?

- Decyzja, która nadała specyficzny charakter posłudze oblatów w Gdańsku, przyszła w 1963 roku. Bp. Edmund Nowicki uczynił nasz kościół szczególnym miejscem jednania grzeszników z Bogiem. Powołano tu wówczas kaplicę spowiedzi.

Czy założone 200 lat temu zgromadzenie oblatów wciąż jeszcze znajduje obszary działania?

- Charyzmaty oblatów to posługa wszelkiego rodzaju ubogim, maryjność, misje św. i życie wspólnotowe. Będziemy mieli co robić aż do końca świata.

Jednakże założone w porewolucyjnej Francji zgromadzenie pracowało w szczególnych warunkach...

- Kiedy powstawała wspólnota oblatów w Aix-en-Provence, chodziło o ożywienie życia religijnego po rewolucji francuskiej, pod koniec wojen napoleońskich. Czas po rewolucji był dla Kościoła tragiczny. Wymordowano 30 proc. duchowieństwa. Drugie 30 zostało skazane na banicję. Ci, którzy pozostali, albo podpisali lojalkę z rewolucją, albo szli na układ z Napoleonem. Reszta się ukrywała. Jeżeli kogoś z takich księży złapano, mordowano go natychmiast. I w takich to warunkach Eugeniusz de Mazenod zaczął działać wraz ze swoimi współbraćmi. Szedł od wsi do wsi. Nie ukrywał się. Głosił misje. Co ciekawe, nie trwały one - tak,  jak dzisiaj - 8 dni, ale 4 tygodnie.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama