O tzw. katastrofie smoleńskiej rozmawiać trzeba. Należy zrobić wszystko, by wyjaśnić jej przyczynę, a następnie pociągnąć do odpowiedzialności winnych tej tragedii. Jednak medialno-polityczna wojna o Smoleńsk nie może przesłaniać prawdy o tym, co wydarzyło się w Katyniu, Charkowie i Twerze wiosną 1940 r.
73 lata temu na początku kwietnia z sowieckich obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie wyruszyły pierwsze konwoje polskich oficerów. Zawodowi żołnierze, nauczyciele, duchowni, artyści, lekarze, urzędnicy państwowi ‒ wszyscy zginęli od strzału w tył głowy z bliskiej odległości. Ich zwłoki wrzucane były niedbale do bezimiennych grobów...
Stowarzyszenie Rodzina Katyńska w Gdańsku, skupiające krewnych osób zamordowanych przez Sowietów powstało w 1989 r. Od samego początku zajmuje się upamiętnianiem ofiar stalinowskiej zbrodni. Gromadzi wspomnienia, listy, pamiętniki. Z zebranych dokumentów w 2001 r. wydało książkę „Ocaleni z niepamięci”. Stowarzyszenie opowiada młodzieży o strasznym losie swoich najbliższych, organizując prelekcje w szkołach na terenie całego Pomorza. Od lat apeluje także do władz Gdańska o postawienie pomnika w centralnym punkcie miasta ku czci pomordowanych oraz nadanie nazwy „Ofiar Katyńskich” jednej z ulic. Dotychczas prośby te nie zostały wysłuchane. Dlaczego, mimo że od straszliwego wydarzenia minęło ponad 70 lat, w przestrzeni miejskiej (kościołów i cmentarzy nie liczę) brakuje miejsca, poświęconego ofiarom sowieckiej zbrodni?
Przedstawiciele gdańskiej Rodziny Katyńskiej, z którymi rozmawiałem, mówią że upominanie się o prawdę nigdy nie było łatwe. Często napotykali trudny do przebicia mur milczenia i zdziwionych spojrzeń. Jak sami przyznają, od trzech lat sytuacja wygląda jeszcze gorzej...
Dlatego trzeba ciągle przypominać w jakim celu poleciał rządowy samolot do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. Bo sprawa zbrodni katyńskiej wciąż nie jest zamknięta, a rany powstałe po stracie ukochanych mężów, ojców i dziadków nie zagojone. Żony i dzieci rozstrzelanych przez kilkadziesiąt lat nie wiedziały, co stało się w czasie II wojny światowej z ich najbliższymi. Wciąż czekają na zadośćuczynienie. Tymczasem nie wszystkie miejsca pochówku sowieckich ofiar zostały odkryte. Część dokumentacji rosyjskiego śledztwa pozostaje tajna. Zbrodniarze, którzy wymordowali kwiat polskiej inteligencji, nigdy nie zostali osądzeni. Rosja odmawia również rehabilitacji rozstrzelanych oraz uznania zbrodni katyńskiej za akt ludobójstwa.
Władimir Bukowski, znany rosyjski dysydent w wywiadzie udzielonym Piotrowi Zychowiczowi w „Do rzeczy” podkreśla, że z Rosjanami trzeba „grać” twardo. ‒ Macie do czynienia z ludźmi byłego KGB. Oni nie wierzą w dialog ‒ mówi. W tak jednoznacznej sprawie jak zbrodnia katyńska trzeba być stanowczym. A Putin niby przeprasza, a jednak nie przeprasza. Niby wyciąga rękę, lecz za jego pustymi gestami nie idą konkretne czyny. Tymczasem polski rząd specjalnie nie naciska. Zadowala się ochłapami prawdy, które co jakiś czas serwuje im Władimir Władimirowicz. Niekiedy patrząc na zachowanie polskiego rządu można odnieść wrażenie jakby to Polacy, a nie Rosjanie byli winni tej strasznej zbrodni.
Niezależnie od tego, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. władze Polski powinny włożyć więcej wysiłku w odkłamywanie historii i bez żadnego zażenowania głośno mówić o eksterminacji polskiej inteligencji, a także dołożyć wszelkich starań, by w każdą rocznicę zbrodni katyńskiej na grobach polskich patriotów stały zapalone znicze.
Rzeczywistość wygląda inaczej. Ofiarami medialno-politycznej wojny o Smoleńsk stają się rodziny rozstrzelanych w 1940 r. Polaków. Nie wiedzieć czemu ludzie często stawiają znak równości między upamiętnianiem tych, którzy zginęli w tzw. katastrofie smoleńskiej i oddawaniem czci zamordowanym w Katyniu, Charkowie i Twerze. Kiedy ktoś zaczyna mówić o Smoleńsku, niezależnie od kontekstu, słychać głosy oburzonych: „to temat zastępczy, już dość się nasłuchaliśmy”. A mówić i przypominać trzeba.
Jak powiedziała mi Hanna Śliwa-Wielesiuk, prezes Rodziny Katyńskiej w Gdańsku, członkowie stowarzyszenia przy wsparciu państwa odwiedzali przynajmniej raz w roku cmentarze, gdzie spoczywają ich najbliżsi. Po10 kwietnia 2010 r. okazało się, że wyjazdy owszem, będą możliwe, ale co... 5 lat. Tylko na okrągłe rocznice. Podobno brakuje pieniędzy.
„Jest tylko jedna taka świata strona, gdzie coś co nie istnieje wciąż o pomstę woła, gdzie już śmiechem nawet mogiła nie czczona” ‒ pisał w 1985 roku Jacek Kaczmarski. Niestety słowa poety wciąż są aktualne. Członkowie gdańskiej Rodziny Katyńskiej boją się, że nie odwiedzane przez 5 lat groby ich przodków zdążą w tym czasie zniszczeć i zarosnąć.