Wielu chrześcijan wychowywanych w paradygmacie ewolucyjnym traktuje teorię Darwina niczym religijny dogmat, a zwolenników stworzenia uważa za nieuków. Czy słusznie?
W Gdańsku odbyła się debata na temat ewolucjonizmu i kreacjonizmu. Prelegenci biorący w niej udział odpowiadali na pytanie: ewolucja czy stworzenie?
Jeden z wykładowców - pastor Paweł Bartosik na wstępie swojego wystąpienia dokonał niebezpiecznie uproszczonego podziału. Wskazał, że oś sporu o powstanie świata i życia na Ziemi przebiega między ewolucjonistami a kreacjonistami. Według tych drugich, świat został stworzony w sześciu 24-godzinnych odcinkach czasu ok. 6-10 tys. lat temu, o czym możemy przeczytać w Księdze Rodzaju. Pośrodku tych dwóch stron są, zdaniem Bartosika, chrześcijanie, którzy odczytują Genesis jako metaforyczną opowieść i bez głębszej refleksji przyjmują ustalenia materialistycznych darwinistów.
Bartosik nie wspomniał, że obok kreacjonistów tzw. młodej Ziemi, którzy literalnie interpretują Księgę Rodzaju, jest także liczna grupa tzw. kreacjonistów progresywnych (starej Ziemi), którzy zakładają wierność zamysłowi Genesis przy jednoczesnym obiektywnym spojrzeniu na dane naukowe. Podkreślają ponad wszelką wątpliwość, że "Boże tworzenie świata", musiało trwać znacznie dłużej niż 6 dni. Wskazują, że wszystkie metody badawcze wyliczają wiek Ziemi na miliony, a być może nawet miliardy lat.
Niestety kreacjoniści młodej Ziemi, ściśle trzymający się zapisów Starego Testamentu, bardzo często są głusi na rzeczowe argumenty. Z tego powodu zniechęcają do dyskusji przedstawicieli środowiska naukowego i sprawiają, że ich w istocie merytoryczne argumenty podkopujące fundamenty teorii Darwina, traktowane są z przymrużeniem oka albo z jawną pogardą.
Mimo kilku różnic kreacjoniści progresywni jak i kreacjoniści młodej Ziemi zgadzają się, że teorii ewolucji brak dowodów naukowych. Według nich neodarwiniści nie są w stanie wyjaśnić mnóstwa "brakujących ogniw" w zapisie kopalnym albo wytłumaczyć pochodzenia nowych narządów spełniających nowe funkcje. Nie potrafią też rozstrzygnąć kwestii tzw. eksplozji kambryjskiej, czyli nagłego pojawienia się zwierząt w zapisie kopalnym w okresie pomiędzy 542 i 510 mln lat. Wszyscy kreacjoniści odrzucają makroewolucję, mówiącą, że naturalna selekcja i mutacje genetyczne stanowią rzekomy mechanizm powstania istot żywych - od najprostszych komórek do człowieka. Nie wykluczają natomiast mikroewolucji, czyli zmian (np. adaptacji środowiskowych) zachodzących w obrębie gatunku. Niestety w wielu przypadkach neodarwiniści są głusi na argumenty kreacjonistów. Wolą bagatelizować je i wyśmiewać, unikając rzeczowych polemik.
Niestety w Polsce, podobnie jak w pozostałej części Europy, głos kreacjonistów nie jest słyszalny w publicznej debacie. Większość z nas wychowywana w paradygmacie ewolucyjnym, traktuje teorię Darwina niczym religijny dogmat, a zwolenników stworzenia uważa za nieuków. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w USA, gdzie w części stanów ewolucjonizm został oficjalnie wycofany z programów nauczania w szkołach państwowych.
Oby gdańska dyskusja stała się przyczynkiem do dalszych rozważań i poważnych rozmów na temat stworzenia i ewolucji. Może za kilka lat tezy kreacjonistów nie spotkają się jedynie z ironicznymi komentarzami i podobnie jak jest zza oceanem, zostaną wysłuchane podczas publicznych debat transmitowanych w najpopularniejszych telewizyjnych stacjach. Nastąpi to pewnie dopiero wtedy, kiedy uświadomimy sobie, że teorii ewolucji bliżej jest do wierzenia o charakterze religijnym niż nauki.