Fragment niepublikowanej rozmowy z ks. Janem Kaczkowskim o zjawisku śmierci klinicznej.
Jan Hlebowicz: Co mówi nauka Kościoła o śmierci klinicznej?
Ks. Jan Kaczkowski: W poważnych źródłach z zakresu teologii moralnej i eschatologii nie spotkałem bezpośredniego odniesienia do tak zwanego zagadnienia śmierci klinicznej. Współczesna medycyna, także w sensie ściśle naukowym, nie mówi o niej. Potocznie rozumie się ją jako działania terapeutyczne od momentu rozpoczęcia reanimacji do chwili, kiedy zostały przywrócone lub nie, funkcje krążeniowo-oddechowe. To jest ten moment, kiedy podejmujemy działania terapeutyczne, a klinicznie jeszcze nie stwierdziliśmy śmierci pacjenta.
Zetknął się Ksiądz z osobami, które przeżyły śmierć kliniczną? Mówiły o przejściu na "drugą stronę" i uczuciu obecności Boga?
Raz tylko spotkałem człowieka, który opowiadał mi o swoim doświadczeniu z tamtej strony. Był to dojrzały mężczyzna, niezwykle stabilny psychicznie, chirurg. Przywołuję jego świadectwo, gdyż jego powierzchowność absolutnie nie zdradzała głębokiej religijności. Przeżył ciężki wypadek, nie było tunelu, lecz świadomość bycia wobec ogromnej Miłości. Miłość ta była osobnością.
Pacjent zachował pełną samoświadomość?
Zdecydowanie tak. Z jego relacji wynikało, że następnie wziął udział w rodzaju sądu. Polegał on na moralnym przechodzeniu przez kręgi, które mój rozmówca odczytywał jako Dziesięć Przykazań Bożych. Tam, gdzie jak sam mówił "narozrabiał", cierpienie się wzmagało. Wspominał także o obecności Matki Bożej, którą widział symbolicznie jako zarys postaci kobiecej spowitej w chustę. Gdy była przy nim, było cudownie, gdy oddalała się - strasznie.
To niezwykle teologiczna wizja...
Rzeczywiście. Wszak Pan Bóg będzie nas sądził przez nasze dobrze ukształtowane sumienie. A my całe życie z ufnością wołamy: "Święta Mario, módl się za mną grzesznym". Zwłaszcza w godzinę mojej śmierci.
Cała rozmowa z ks. Janem Kaczkowskim w 15. numerze "Gościa Niedzielnego".
Czytaj także: