- To był niezwykle skromny, ciepły i porządny człowiek, który nigdy nie odmawiał pomocy. Zawsze, mimo licznych obowiązków, znajdował czas na rozmowę - mówi Krzysztof Gocłowski o swoim stryju, arcybiskupie Tadeuszu.
Arcybiskup Gocłowski urodził się i wychował we wsi Piski na Mazowszu, niedaleko Łomży. Do dzisiaj mieszka tam jego bratanek Krzysztof.
- Ze stryjkiem rozmawiałem 18 kwietnia, dwa dni przed tym, jak trafił do szpitala. Odebrał słuchawkę. "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" - usłyszałem, jak zwykle, mocny i głęboki głos, który absolutnie nie zwiastował tego, co miało się wydarzyć. Rozmawialiśmy pół godziny - opowiada pan Krzysztof.
- Później mieliśmy kontakt jeszcze 3 maja rano, ok. godz. 10. Rozmawialiśmy przez telefon, a rozmowie pośredniczył kapelan czuwający przy szpitalnym łóżku stryja. Ksiądz zapewnił mnie, że stan zdrowia się poprawił, stryjek odzyskał przytomność i jest z nim kontakt. Zapytał, co chciałbym mu przekazać. Odpowiedziałem, że życzenia powrotu do zdrowia. Usłyszałem bardzo słaby głos stryja, który powiedział: "Dziękuję i szczęść, Boże". I to "Szczęść, Boże" było ostatnim słowem, które usłyszałem z jego ust - dodaje.
Pan Krzysztof w latach 1985-1990 studiował w Gdańsku. Mówi, że był to okres, kiedy szczególnie często widywał się z abp. Gocłowskim. - Gdy stryj dowiedział się, że będę mieszkał w "jego mieście", od razu zaoferował pomoc. Powiedział: "Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebował, pamiętaj, że masz mnie". Zawsze znajdował dla mnie czas, mimo licznych obowiązków. Często wypytywał, co u pozostałych członków rodziny - wspomina.
- Wiem, jak stryj był wtedy postrzegany w mieście, jakim cieszył się uznaniem. On bardzo cenił gdańszczan. Nie będzie chyba przesady, jeśli powiem, że gdańszczan wręcz kochał - podkreśla. - Pamiętam, że często odwiedzał domy dziecka, poprawczaki, spotykał się z chorymi i bezdomnymi. I rozmawiał z nimi, przytulał, słuchał, co mają do powiedzenia. To było niesamowite.
Jak wspomina pan Krzysztof, abp Gocłowski dom rodzinny odwiedzał raz, czasem dwa razy w roku. - Przewodniczył wówczas Mszy św. za rodziców i rodzeństwo. Odwiedzaliśmy razem groby bliskich - mówi bratanek. - Był dla mnie ogromnym autorytetem, niedoścignionym wzorem, podporą. Drogowskazem nakazującym przyzwoitość. Kiedy w rodzinie ktoś miał jakiś problem, wątpliwość, bez chwili zastanowienia wykręcał numer stryja. A on zawsze odbierał, radził i pomagał - mówi pan Krzysztof.