Medycyna. – Oddając krew, zazwyczaj nie wiemy, do kogo trafi. Również ten, komu jest ona przetaczana, nie wie, kto jest jej dawcą. Najważniejsza jest jednak świadomość, że komuś w ten sposób pomogłem – mówi Paweł Szczepanik, prezes Miejskiego Klubu Honorowych Dawców Krwi w Gdyni.
Wpiątkowe majowe przedpołudnie w stacji krwiodawstwa przy Uniwersyteckim Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni-Redłowie panuje spory ruch. Jedni stoją do rejestracji, inni wchodzą do gabinetu lekarskiego na badanie. Najczęściej wychodzą z niego po chwili i idą do sali, w której są trzy leżanki. Panie i panowie w różnym wieku – wszyscy spoglądają na siebie z uśmiechem. Gdy krwiodawca leży już na którejś z leżanek, wprawne dłonie pielęgniarki w jednorazowych rękawiczkach wykonują kilka delikatnych ruchów wokół jednej z jego rąk. Po chwili przez wężyk do specjalnego pojemnika zaczynają spływać kolejne, ciemnoczerwone krople. Trzeba pięciu minut, aby krew napełniła pojemnik.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.