Zaledwie pół roku trwała „akcja”, a mimo to w położonych niedaleko Wejherowa lasach od października 1939 do kwietnia 1940 r., jak szacują badacze, zginęło 12–14 tysięcy ludzi.
Wraz z rozpoczęciem wojny Niemcy z zimną precyzją przystąpili do realizacji planu, mającego na celu wyniszczenie polskiego narodu.
Technologia zbrodni
Za linią frontu podążały we wrześniu oddziały SS i niemieckiej policji, które współdziałając z Wehrmachtem, dokonywały aresztowań cywilów oddanych Polsce i polskiemu państwu. Miały ułatwioną sytuację, gdyż jeszcze przed wojną niemiecka policja i gestapo przygotowały listy proskrypcyjne, na których znalazły się nazwiska przedstawicieli „polskiej warstwy przywódczej”. Aresztowano wówczas liczną grupę gdańskiej Polonii. Wraz z postępami ofensywy do tego grona dołączali przedstawiciele polskiej elity politycznej i intelektualnej kolejnych powiatów. Więzienie w Wejherowie było miejscem, w którym gromadzono przyszłe ofiary. Na niemieckich ziemiach w głębi III Rzeszy mieszkali przedstawiciele narodowych mniejszości, którzy przed laty wyjechali tam „za chlebem”. Ich też objęła nieludzka akcja „oczyszczania” narodu niemieckiego z obcych elementów. W Piaśnicy ginęli przede wszystkim przywożeni w kolejowych transportach Polacy i Czesi.
Eksterminacji poddane zostały całe rodziny z najmniejszymi nawet dziećmi. Tak zwane „oczyszczenie” w planach hitlerowskich władz obejmowało także sam naród niemiecki. Należało pozbyć się słabych i chorych. Ze szczególną nienawiścią hitlerowcy odnosili się do chorych psychicznie. Wraz z polską inteligencją pomordowano tutaj kilkuset pacjentów szpitali psychiatrycznych. – To zadziwiające, że u podstaw tej zbrodniczej ideologii leżały niewątpliwe osiągnięcia, jakie stały się udziałem ludzkości w wyniku rozwoju nauki. W tym także nauk filozoficznych – mówi ks. Daniel Nowak, proboszcz parafii Chrystusa Króla z Wejherowa. – W Rosji oparła się ona na wielkim eksperymencie socjologicznym. W Niemczech jej podstawą była źle rozumiana biologia – dodaje. – Dzisiaj nie chodzi o podgrzewanie wzajemnej niechęci. Chodzi o to, by nad piaśnicką zbrodnią pochylić się w zadumie i wyciągnąć właściwe wnioski. „Wojna nie była tylko czasem terroru i zniszczenia, ale także czasem wielkiej ofiary męczenników” – cytuje bł. Jana Pawła II. – Wszelkie próby uczczenia ofiar Piaśnicy są naszym obowiązkiem względem nich, ale także i przyszłych pokoleń – podsumowuje.
Śmierć, która jednoczy
– Gdy pierwszy raz przybyłam na spotkanie Rodziny Piaśnickiej, spotkałam ludzi, o których nic nie wiedziałam – mówi pani Irena Drzeżdżon ze Starzyna. Jej dziadek Adam Łuniewski był gajowym. Na Pomorze przybył z okolic Wilna. Pracował w Lasach Państwowych, był więc polskim urzędnikiem. – Jak wspominała mama, Niemcy przyszli po dziadka 10 października. Zabrali go najpierw do Gdańska, później przewieziono go do więzienia w Wejherowie – relacjonuje Urszula Nowak, siostra Ireny. – Babcia wraz z dziećmi udała się wówczas pieszo z Darżlubia do Wejherowa, aby się z nim spotkać. Doszło nawet do widzenia. Szła jesień. Robiło się coraz chłodniej. Dziadek prosił o ciepłe ubrania. Kiedy jednak rodzina przyszła do Wejherowa po raz drugi, zastała więzienie puste. Tylko jakiś urzędnik wypełniał papiery. Powiedział, że dziadka zabrano do pracy w Prusach Wschodnich. Polecił pozostawić przyniesione rzeczy i obiecał, że dopilnuje, aby mu je dostarczono – opowiada pani Urszula. – Niedługo później babcia otrzymała pocztą akt zgonu. Był datowany na 11 listopada… Dziadek męża pani Urszuli też zginął w Piaśnicy. Tyle że na niego donieśli sąsiedzi.
Sąsiedzi
– Niemcy dobrze znali ten teren. Na Kaszubach wpływy niemieckie i polskie wzajemnie się przenikały – przypomina ks. Daniel. – Nie można zapominać, że przed 1918 rokiem ta ziemia należała do Niemiec. Niewiele brakowało, by Wejherowo i okolice po I wojnie światowej objęte zostały plebiscytem. Spora część ludzi swoją przynależność narodową postrzegała przez pryzmat osób, u których przyszło im pracować. Jeżeli Niemiec, dyrektor fabryki czy właściciel majątku, był dobrym człowiekiem, jeżeli troszczył się o ludzi, to na innych Niemców też patrzono z przychylnością. Wzajemne sąsiedzkie animozje znajdowały nierzadko swój kres w donosach i prowadziły do ludzkich tragedii. Prym wiedli tu członkowie Selbstschutzu – paramilitarnej formacji stworzonej z przedstawicieli niemieckiej mniejszości narodowej. To oni dokonywali egzekucji w piaśnickich lasach – ze smutkiem stwierdza proboszcz. – Nie można trwać w kłamstwie. Dzisiaj można już o tym mówić, unikając stygmatyzacji ich potomków. Podobnie było zresztą w innych regionach Polski. Wojna często wydobywa na zewnątrz to, co najgorsze w ludzkiej naturze – dodaje.