Brat Barbary Kicińskiej miał zostać rozstrzelany. Cudem przeżył.
Rok 1939. Gdynia-Obłuże. Niemcy oskarżyli Polaków o wybicie szyby w policyjnym komisariacie. Był to tylko pretekst do masowej egzekucji. ‒ Nasz sąsiad, Leon Węsierski poszedł sprawdzić czy rzeczywiście szyby nie ma. Była. Bez zadrapania. Kit był stary ‒ opowiada Barbara Kicińska, świadek tamtych wydarzeń.
Naziści losowo zatrzymywali chłopców w wieku 16-20 lat. Dzień nie był przypadkowy.11 listopada, rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. ‒ Chcieli nam pokazać kto teraz rządzi ‒ twierdzi pani Barbara. ‒To wszystko działo się pod moim domem. Po mojego brata też przyszli. Miał 16 lat. Kto im się napatoczył, tego prowadzili na plac. Jeden z chłopaków nie był tutejszy. Przyjechał z Wejherowa na rowerze do siostry na Oksywie ‒ dodaje.
Z pięciuset chłopców hitlerowcy wyselekcjonowali dwudziestu, a ostatecznie dziesięciu. Zebrani na placu myśleli, że zostaną wywiezieni na roboty do Rzeszy. Dwaj przyjaciele chwycili się za ręce. Po chwili zostali rozdzieleni. Jednego puścili wolno. Drugiego zamordowali.
‒ Mój brat nie został rozstrzelany. Dlaczego? Mieszkał z nami pan Leon Jażdżewski, który biegle władał niemieckim. Rozmawiał z esesmanem w tym języku i wyprosił życie dla brata. Prawdziwy cud ‒ wspomina po latach Barbara Kicińska.
Oprawcy zaprowadzili dziesięciu chłopców pod pobliski kościół. Pluton egzekucyjny składał się z ochotników. Oficerowie rozkazali ustawić skazanych przodem do strzelających.
‒ Widziałam ich śmierć. Jeden się przeżegnał, inni zasłaniali twarze czapkami albo dłońmi. Zaczęli śpiewać „Boże, coś Polskę” ‒ relacjonuje pani Barbara. Po pierwszej salwie nastąpiła cisza. Potem padły kolejne strzały. Niemiecki oficer podchodził do leżących i z pistoletu dobijał tych, którzy jeszcze żyli.