– Dziwię się, że do czegoś takiego mogło dojść w dzisiejszych czasach – mówi pan Bronisław, emerytowany kapitan żeglugi wielkiej, który w swojej karierze zawodowej dowodził największymi statkami handlowymi.
– Dzisiaj mamy stosunkowo niewiele danych, żeby wydawać jednoznaczne opinie na temat środowej katastrofy na Morzu Północnym – stwierdza. – Można jedynie pokusić się o to, by snuć pewne domniemania – dodaje. Kapitan zwraca uwagę na to, że współczesne statki wyposażone są w najnowocześniejszy sprzęt nawigacyjny. Pole widzenia radaru można dowolnie dostosowywać do warunków, w jakich przychodzi kierować statkiem. Jeżeli ruch statków na danym akwenie jest duży, aby dobrze widzieć co się dzieje, można oglądany obszar zmniejszyć do zaledwie 1,5 mili. – Zwykle statek idzie na dwóch radarach. To na wypadek, gdyby jeden uległ jakiejś awarii. Co więcej, sprzęt o którym mówimy posiadały oba statki. Dlatego ta katastrofa dziwi. Na morzu jest trochę jak na drodze. Kiedy mając pierwszeństwo widzimy, że inna jednostka zbliża się niebezpiecznie do naszej pozycji, trzeba ją uprzedzić manewrem. Po prostu trzeba uciekać w bok. Sam niejednokrotnie przeżyłem takie sytuacje – mówi pan Bronisław. – Zdumiewające, że w tym przypadku tak się nie stało. Miejsce, w którym doszło do katastrofy należy do bardzo uczęszczanych akwenów. W takich miejscach na mostku kapitańskim oprócz pierwszego oficera jest zwykle kapitan. Obserwuje się także morze dookoła jednostki. Zwykle czyni to wyznaczony marynarz. Niestety relacje, które do nas docierają nie mówią nic o tym, jaka była widoczność wówczas, gdy doszło do katastrofy. Kto pływał na morzu, ten wie, że określenie „sztormowa pogoda” nie mówi jeszcze niczego konkretnego – podsumowuje.
– Samochodowiec jest szczególnym typem statku. Jak sama nazwa wskazuje służy do transportu samochodów. Należy dodać, że chodzi najczęściej o samochody nowe, przewożone od producenta do odbiorcy. Konstrukcja tego statku jest specyficzna. Zasadniczą część ładunkową stanowią pokłady, na których przewożone są auta. Nie ma więc tu wodoszczelnych grodzi, które możnaby zamknąć, kiedy poszycie statku zostanie naruszone. W przypadku dużej kolizji, taki statek idzie na dno bardzo szybko. Przy dużym nachyleniu trudno dotrzeć do znajdujących się na rufie szalup ratunkowych. Co więcej, gdy przechył jest znaczny, szalup nie da się opuścić na wodę. Nie ma nawet czasu, aby ubrać piankę, która ma chronić rozbitka przed zimnem. A wtedy szanse na przeżycie w zimnej wodzie Morza Północnego dramatycznie się zmniejszają – stwierdza, odpowiadając na pytanie o tak poważne skutki katastrofy.
Pytany o domniemane przyczyny wypadku mówi po chwili: – To wszystko wygląda na błąd człowieka. I na tragiczny splot okoliczności.
Do tragicznej w skutkach katastrofy doszło w środę, ok. godz. 19, 40 km od portu w Rotterdamie. W burtę poruszającego się torem wodnym samochodowca Baltic Ace uderzył cypryjski kontenerowiec Corvus J. W wyniku zderzenia samochodowiec, na którym spośród 24 członków załogi 11 stanowili Polacy, zatonął w zaledwie 15 min. W wyniku działań ratunkowych ocalono 13 marynarzy. W katastrofie, życie straciło 5 osób, 6 uznaje się za zaginione. 2 Polaków nie żyje. 3 do dzisiaj nie odnaleziono.
W czwartek wieczorem holenderska straż przybrzeżna poinformowała o zakończeniu działań ratunkowych.
Przeczytaj także:
Bp Dajczak: Módlmy się za ofiary katastrofy morskiej
Jak udało się ustalić dziennikarzom koszalińsko-kołobrzeskiego "Gościa Niedzielnego", wśród ofiar katastrofy był marynarz z ich diecezji. Biskup Dajczak, łącząc się w bólu z rodzinami zmarłych, zapewnił o modlitwie w ich intencji.