W cieniu budowanego z rozmachem gmachu Europejskiego Centrum Solidarności brama nr 2 Stoczni Gdańskiej staje się niemal niezauważalna. Kiedy się przez nią przejdzie, mijając dawny posterunek straży zakładowej, trafia się do innego świata.
Owa odmienność odróżniająca „tereny postoczniowe” od wielkomiejskiego zgiełku, którego echa tu nawet nie docierają, nie jest ani magiczna, ani niezwykła. Nie urzeka, nie oszałamia, nie budzi uczucia euforii. To inny świat, ale z pewnością żadna bajka. Raczej ponura opowieść o tym, że nic nie jest ani pewne, ani dane raz na zawsze. A tkanka miasta, choć mówi się o niej, że jest żywa, potrafi złowieszczo znieruchomieć, co stanowi zapowiedź upadku.
Stocznia Gdańska upada od dawna. Mniejsza o to, że nic już się nie da zrobić. Że to już koniec. Że słowo „kolebka”, jak nigdy przedtem należy dziś wstawić w cudzysłów. Wprawdzie wolałbym, żeby to tętniąca życiem, pracująca pełną parą stocznia była prawdziwym Europejskim, ba! Światowym Centrum Solidarności, tak jak to było w roku 1980. Zamiast zrujnowanego skansenu z nazwiskiem Lenina na ogrodzeniu, czy górującego nad tym miejscem, przytłaczającego betonowego gmachu. Ale postępu nie da się zatrzymać. A przebudowa, budowa, przemiana, to wszak postęp i nowoczesność. Młodość.
Młodość jednak jest nieprzewidywalna. Potrafi zaskakiwać i bywa wyjątkowo dojrzała. Młodzi (w znacznej grupie słabo lub wcale pamiętający rok 1980) ludzie z Inicjatywy Obywatelskiej „NIE dla burzenia Stoczni Gdańskiej” są nie tylko dojrzali, ale też, nie wiedzieć czemu, charakteryzują się zdrową dozą sentymentalizmu. Może wspominają z rozrzewnieniem minione melanże w nieistniejącej już Kolonii Artystów? A może to hipsterzy, którzy silą się na oryginalność? (Na pierwszy rzut oka nie wyglądają na takich.) Albo po prostu lubią swoje miasto i szanują tradycję, cokolwiek to dla nich znaczy? Dość powiedzieć, że postanowili zrobić wszystko, by z niknącej „na naszych oczach” (to jeden z najbardziej nieudolnych związków frazeologicznych jakie znam) Stoczni Gdańskiej uratować co się da? Choćby jeden dźwig, choćby jeden barak czy fragment ulicy. Choćby tylko dawnego ducha tego miejsca, które z czasem ma się zamienić w nową, nowoczesną, odcięta od przeszłości, dzielnicę Gdańska.
O tym, że Młode Miasto - bo tak ma się owa dzielnica nazywać - trzeba wybudować, mówi się od wielu lat. Teraz wygląda na to, że plany z wolna zaczynają być wprowadzane w stan realizacji. Na początek rzecz jasna trzeba coś zburzyć, żeby powstało coś nowego. Oficjalnie należy się chyba cieszyć. Oto rodzi się nowy lepszy Gdańsk. A developerzy zapewniają, że „Zagospodarowanie terenów Młodego Miasta oparte jest na wizji architektury, która łączy nowoczesne rozwiązania i style z poszanowaniem historii wyjątkowego miejsca, jakim jest Stocznia Gdańska.” Tylko jak szanować historię likwidując ją równocześnie? Zastąpi się ją kolejną atrapą, substytutem w postaci muzeum, czy jedynie tablicy pamiątkowej z napisem „W tym miejscu stała Stocznia Gdańska”?
Wierzę, że wiara ludzi z Inicjatywy Obywatelskiej nie jest nieosiągalną idée fixe. Wierzę, że uda im się dogadać z władzami samorządowymi i że przebudowa tej części Gdańska nie oznacza całkowitej dewastacji tego, co było tu dotąd. Tak czy inaczej – siewcy postępu, budowniczowie Młodego Miasta – bądźcie czujni! To idzie Młodość! Najprawdziwsza.