Ks. Hilary Jastak. Lufa pistoletu dotknęła pleców przesłuchiwanego księdza. „Ty cały stąd nie wyjdziesz” – syknął pijany ubek. Duchowny odpowiedział milczeniem. Do sfingowanych zarzutów się nie przyznał.
Rzecz się działa w roku 1950. Urząd Bezpieczeństwa, chcąc zdyskredytować księdza Jastaka, oskarżył go o malwersacje finansowe. Dyrektor Caritas i proboszcz nowo utworzonej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni był solą w oku ówczesnego aparatu bezpieczeństwa. Otwierał kuchnie dla ubogich, rozdawał odzież, żywność, lekarstwa otrzymane w darze od Polonii amerykańskiej i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Zakładał przedszkola, świetlice, placówki opiekuńcze i sierocińce.
List, który miał spłonąć
– Ubecy w raportach pisali, że ks. Jastak otrzymane dary, zamiast potrzebującym, przekazywał swojej rodzinie oraz kurii – mówi Robert Chrzanowski, pracownik gdańskiego IPN. Do kampanii przeciwko Caritas włączyła się także komunistyczna prasa. „Czy ksiądz Jastak nam odpowie, gdzie podziały się lekarstwa dla chorych?” – możemy przeczytać w jednym z archiwalnych numerów „Dziennika Bałtyckiego”. W styczniu 1950 r. władze PRL upaństwowiły działalność Caritas. Niedługo potem ks. Jastak napisał list do ks. Kazimierza Kowalskiego, biskupa chełmińskiego.
– Przestrzegał w nim przed intensyfikacją represji wobec Kościoła w najbliższym czasie. Prosił swojego przełożonego, by ten spalił otrzymaną od niego korespondencję – opowiada Robert Chrzanowski. 14 lutego 1950 r. pałac biskupi został otoczony przez kordony milicji. W gabinecie biskupa znaleziono list od ks. Jastaka. Proboszcza parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa zatrzymano następnego dnia pod zarzutem „rozpowszechniania fałszywych wiadomości mogących wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego”. Przesiedział dwa miesiące. Do niczego się nie przyznał.
Syn tej ziemi
Ks. Hilary Jastak urodził się w Kościerzynie jako jedno z szesnaściorga dzieci Jakuba i Marii Jastaków. Gimnazjum w Chełmnie ukończył w 1934 r. i od razu trafił do Seminarium Duchownego w Pelplinie, które kształciło kapłanów diecezji chełmińskiej. Po wybuchu II wojny światowej, wraz z rodziną został przesiedlony na tereny Generalnej Guberni. Skończył konspiracyjnie studia w Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie. W 1941 r. przyjął święcenia kapłańskie. Nawiązał kontakt z katolicką, tajną organizacją niepodległościową „Krzyż i Miecz”. Uczył łaciny i niemieckiego na tajnych kompletach, był kapelanem AK, opiekował się harcerzami z Szarych Szeregów. W 1945 r. wrócił na Pomorze.
Wydarzenia z początku lat 50 nie złamały hartu ducha księdza Jastaka. 17 grudnia 1970 r. milicja i wojsko otworzyły ogień do protestujących robotników. Pochód z ciałem zabitego pod stocznią Zbyszka Godlewskiego przemaszerował w pobliżu kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ksiądz Jastak, jeszcze tego samego dnia, odprawił Mszę św. w intencji zamordowanych na ulicach Gdyni. Na terenie parafii zapewnił pomoc materialną i duchową rodzinom ofiar. Niespełna dziesięć lat po tych tragicznych wydarzeniach, 15 sierpnia 1980 r., do strajkujących stoczniowców z Gdańska przyłączyli się robotnicy ze Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. – Kiedy po dwóch dniach Lech Wałęsa podjął decyzję o pójściu na ugodę z władzą, a wieść o tym rozeszła się po innych zakładach, zdecydowanie obniżyły się nasze morale, opadły emocje – przypomina sobie Andrzej Kołodziej, współorganizator strajku w gdyńskiej stoczni. – Razem z Bogdanem Borusewiczem wpadliśmy na pomysł, żeby zorganizować Mszę św., która dodałaby nam wszystkim otuchy i utwierdziła w słuszności dalszego działania – dodaje. Delegacja strajkujących swoje kroki skierowała do księdza Jastaka, który 17 sierpnia sprawował pierwszą w historii PRL Eucharystię na terenie komunistycznego zakładu pracy. Na zakończenie kazania powiedział: „udzielam wam powszechnej spowiedzi, jak to było w czasie wojny, bo walczycie w słusznej sprawie”. – Te słowa zostały zinterpretowane jako wyraz solidarności Kościoła ze strajkującymi. Zjednoczyły nas, dodały odwagi, przekonały, że nie możemy w takim momencie odpuścić władzy – stwierdza po latach Krzysztof Jankowski, opozycjonista, łącznik między gdyńskim Komitetem Strajkowym a prałatem Hilarym Jastakiem. – Niewątpliwie był to moment przełomowy w walce o wolność Polski. Wstąpił w nas nowy duch, czego efektem były podpisane dwa tygodnie później Porozumienia Sierpniowe – ocenia z kolei Andrzej Kołodziej. Po wprowadzeniu stanu wojennego ks. Jastak założył Gdyński Ośrodek Duszpasterstwa Akademickiego. – Przychodzili tam lekarze, którzy w geście dobrej woli zaopatrywali poturbowanych przez ZOMO – mówi ks. Henryk Lew Kiedrowski. Na plebanii prałat ukrywał działaczy Ruchu Młodej Polski. Niemającej z czego żyć Annie Walentynowicz dał pracę w organizacji działającej w ramach Ruchu Trzeźwościowego im. św. Maksymiliana Marii Kolbego. SB szukała sposobu, by w końcu zemścić się na niepokornym kapłanie. 31 sierpnia Milicja Obywatelska zaatakowała modlących się pod krzyżem ustawionym przed Urzędem Miejskim w Gdyni. Demonstracje dotarły w okolice kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa. Księża Tadeusz Kurach i Jan Borkowski, wikariusze ks. Jastaka, wyszli na zewnątrz zobaczyć, co się dzieje. Zostali aresztowani za „dopuszczenie się czynnej napaści na pełniących obowiązki służbowe funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej rzucając w nich kamieniami”. – Kompletna bzdura. Nie istniały jakiekolwiek podstawy prawne do ich zatrzymania. Była to de facto akcja polityczna, wymierzona bezpośrednio w prałata Jastaka, która rzeczywiście przyniosła pożądany skutek – wyjaśnia Robert Chrzanowski. Proboszcz zaangażował się w obronę swoich wikarych, którzy ostatecznie, bezpodstawnie zostali skazani na 3 lata więzienia. Od tego momentu stan zdrowia ks. Jastaka znacznie się pogorszył. Z tego powodu w 1984 musiał przejść na emeryturę.
Pod czujnym okiem bezpieki
Inwigilacja proboszcza kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa trwała nieustannie przez cały okres PRL. Był śledzony i zdawał sobie z tego sprawę. – Jako jego wikariusz często pełniłem funkcję szofera. Zawsze odbywało się to w podobny sposób. Przychodził do mnie nieoczekiwanie i mówił: „za pół godziny wyjeżdżamy”. Kiedy pytałem dokąd, odpowiadał: „nieważne”. Instruował, jak mam jechać: „teraz proszę skręć w prawo, następnie w lewo, później cały czas prosto. Niech się ksiądz zatrzyma”. Zazwyczaj w tym miejscu czekała na niego taksówka, do której wsiadał. Na odchodne rzucał lakoniczne „dziękuję” i tyle go widziałem – opowiada ks. Kiedrowski. W otoczeniu ks. Jastaka funkcjonował tajny współpracownik bezpieki „Klemens”. W gdańskim IPN zachowało się wiele jego skrupulatnych donosów. – Ewidentnie były one pisane ku satysfakcji przełożonych. Nie odmalowują one rzeczywistej sytuacji na plebanii NSPJ, ale przedstawiają ją w krzywym zwierciadle. Z donosów „Klemensa” wynika, że w parafii ks. Jastaka panowała atmosfera grozy, nikt nie ufał nikomu, a prałat we wszystkich widział swoich wrogów. „Klemens” przekazywał specjalnie na potrzeby SB plotki i pomówienia, które niewiele miały wspólnego z prawdą, ale mogły być przydatne jego zwierzchnikom – twierdzi Robert Chrzanowski. Po latach okazało się, że „Klemensem” był inny duchowny.
Nie owijał w bawełnę
Ks. Jastak miał świadomość, że w jego otoczeniu działają agenci. Zdarzało się, że przerywał kazanie i oznajmiał: „wiem, że w kościele przebywają funkcjonariusze SB, którzy nagrywają moje słowa. Niech w tym momencie opuszczą kościół”. Zawsze zachęcał wiernych, by głośno śpiewali pieśni religijne, tak by usłyszeli je w pobliskim urzędzie miejskim. Mimo że dużo ryzykował, nie krył swoich antykomunistycznych, niepodległościowych poglądów. – Nigdy nie owijał w bawełnę. Jego zachowanie powinno być wzorem, do którego należy dążyć w dzisiejszych, pełnych bylejakości czasach – mówi Krzysztof Jankowski. Kaszubi mają w zwyczaju nazywania królami ludzi, którzy poprzez swe czyny zasłużyli na powszechny szacunek i w sposób szczególny przysłużyli się pomorskiej ziemi. Jednym z kaszubskich królów jest ks. Hilary Jastak. Król zmarł 17 stycznia 2000 roku.•