Napis po 30 latach wrócił na bramę za sprawą decyzji prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza i od początku budził oburzenie gdańskich stoczniowców oraz środowisk prawicowych.
Pod koniec sierpnia ub. r. przedstawiciele stoczniowej „Solidarności” usunęli napis kojarzący się gdańszczanom z peerelowskimi opresjami. Usunęli też znad bramy ponownie zamontowany na wniosek urzędujących władz, metalowy emblemat „Orderu Sztandaru Pracy”.
Władze miasta zareagowały zgłoszeniem sprawy do prokuratury wyceniając swoje straty na niespełna 9 tys. zł. Jednak śledczy nie podzielili opinii samorządowców i uznali, że usunięte przez związkowców elementy nie były objęte ochroną związaną z wpisem do rejestru zabytków. Jak wyjaśnił prokurator Cezary Szostak, ochrona taka dotyczy samej bramy i części muru.
Miasto może wystąpić do związkowców o zwrot kosztów związanych z wykonaniem napisu. Trudno jednak oczekiwać, że stoczniowcy dobrowolnie zechcą zwrócić pieniądze miastu. Ich zdaniem o zawieszeniu kontrowersyjnego napisu zadecydował arbitralnie prezydent Adamowicz. Ten tłumaczył się ze swojej decyzji wola przywrócenia „historycznego” wyglądu stoczniowej bramy. Te tłumaczenia nie przekonały mieszkańców miasta. Decyzja prokuratury to kolejna wizerunkowa porażka Adamowicza w związku z ta sprawą.