Terapia Zajęciowa. W pracowni plastycznej Michał i Adam są nieco speszeni. Biorą do rąk naczynka i zaczynają malować je lakierem. Wiedzą, że wykonują bardzo ważną czynność. Tych naczyń będzie używać kapłan podczas Mszy św.
Do pracowni plastycznej z głównego holu schodzi się schodami do piwnicy. Jest kolorowa. W dużym pomieszczeniu słychać radosne śmiechy. – Kończymy śniadanie i idziemy do swoich zajęć – dobiega głos opiekuna. Na korytarz wychodzą młodzi, pełni zapału ludzie. Ktoś pcha przed sobą wózek. Na nim młodzieniec. Gutek. Ma porażenie mózgowe. Z trudem rusza rękami. Ale na twarzy ma promienny uśmiech.
Zawiązać buty
– Na zajęcia terapii zajęciowej przychodzą ludzie, którzy czasem nie potrafią sobie zawiązać butów. Nie potrafią zrobić kanapki. Dopiero z czasem uczą się tego – mówi Maciej Kotłowski, instruktor terapii zajęciowej w pracowni plastycznej. Oprócz niej w Centrum Pomocowym Caritas im. św. o. Pio jest jeszcze pracownia dekoratorsko-gospodarcza, rymarska, prowadzone są też zajęcia z arteterapii. W czterech pracowniach kształci się tu 23 uczestników. Placówkę odwiedzają też absolwenci. Pięciu z nich znalazło już pracę. – Każdy z nich jest inny – mówi Iwona Hryciak z pracowni rymarskiej. – To, czego się tu uczą, to po pierwsze tolerancja. Są różni. Mają różne ograniczenia, ale każdy doskonale odnajduje się na swoim miejscu – kontynuuje. Arek pięknie tnie rzemienie. Później wyplata z nich bajecznie kolorowe torby. Jakub jest specjalistą w wyszukiwaniu odpowiednich kawałków skóry.
Doskonale zapamiętuje, co gdzie leży. Wie też, do czego dany kawałek można wykorzystać. Klaudia natomiast dba o szczegóły. Jest specjalistką od zdobienia. Dobiera elementy kolorystycznie, dokleja albo przycina detale. Na ścianach pomieszczenia wszędzie wiszą miękkie tablice, a na nich breloki, ozdoby, portfeliki… Jest nawet tablica z kolczykami wykonanymi z modnych, kolorowych piór. – Za pieniądze ze sprzedaży wyrobów chodzimy do kina, na basen. Czasami do kawiarni na jakieś pyszne ciasto – wyjaśnia pani Iwona. Tak jest zwykle. Ale nie dzisiaj. Trwają bowiem przygotowania do ostatniej przed Wielkim Postem imprezy. Z pomieszczeń kuchni po całej placówce rozchodzi się słodki zapach faworków. Powstają pod czujnym okiem Izabeli Mikołajewskiej. Jej grupa pracuje w kuchni. Uczy się przygotowywania potraw. – Nie- którzy nie są w stanie opanować bardziej skomplikowanych przepisów. Nie wszyscy potrafią liczyć, stąd trudności z proporcjami – opowiada pani Iza. – Uczą się jednak współpracy. Proszą się nawzajem o pomoc. Jeden ugniata ciasto. Inni tną i formują faworki. To duża frajda – dodaje. Można uznać, że w kwestiach kulinarnych ośrodek jest samowystarczalny. Wieczerzę wigilijną uczestnicy zajęć przygotowali dla wszystkich samodzielnie. Sami czyścili ryby, robili kapustę, przyrządzali potrawy.
Każdy może pomóc
Młodzi, którzy uczestniczą w zajęciach, wiedzą jednak doskonale, że trzeba sobie pomagać. Michał i Adam podchodzą do zadań z pasją. Na co dzień malują obrazy. Nie tylko dla przyjemności, choć ta jest wręcz oczywista. Pan Maciek z dumą mówi, że wszystkie dzieła jego podopiecznych są już sprzedane. Zwykle powstają one powodowane natchnieniem. Są jednak i takie, które robi się na zlecenie. Ostatnio ktoś zamówił u nich obraz do kościoła. Byli bardzo przejęci. – Pamiętajcie, że ludzie będą się modlić przed tym obrazem – przypominała Maria Sobczyk, kierowniczka placówki. Podobnie jest z niewielkimi naczyniami. Biorą je w ręce bardzo ostrożnie. – To są takie pojemniki. Są dla ludzi chorych. Będą używane podczas Mszy o uzdrowienie. Chcemy tym ludziom pomóc – mówi Michał. – Ludzie powinni sobie pomagać – tłumaczy Adam. – My na przykład pomagamy Gutkowi jeść, bo on się nie rusza. Siedzący na wózku Gutek się uśmiecha.
Natchnienie z góry
– Sam pomysł podsunął nam ksiądz dyrektor. W ubiegłym roku do namaszczenia chorych przygotowaliśmy szklane naczynia na oleje. Ale chcieliśmy podkreślić ważność tego sakramentu. Powstał więc pomysł, aby w naszej placówce wytworzyć gliniane naczynia. Są one stylizowane na dzieła z okresu gotyku – opowiada Maria Sobczyk. By wykonać takie dzieła sztuki, trzeba mieć nie tylko pomysł, ale i solidny warsztat. Cały proces trwa ok. trzech tygodni. Najpierw kształtuje się glinę. Później musi ona „zdębieć”. Poddaje się ją więc procesowi suszenia. Dopiero wówczas wędruje do pieca. Na koniec pozostaje zdobienie. Aby pasowały do wnętrza katedry, postanowiono, że będą koloru ciemnobrązowgo. Wypukłe elementy ozdobiono prawdziwym zlotem, a wnętrza pokryto masą perłową. Proces ten był o tyle utrudniony, że w gdyńskiej placówce nie ma pieca do wypalania wyrobów glinianych. Trzeba je było wozić do Rumi i Łapina. – Współpraca między naszymi ośrodkami układa się doskonale, a bratnim placówkom należą się słowa głębokiej wdzięczności – dodaje pani Sobczyk. – Uczestnicy cieszyli się, że mogą wykonać te naczynia. Oni mają poczucie wyjątkowości tego dzieła. Wiedzą, że to przedmioty do sprawowania liturgii – tłumaczy pan Maciej.