Dowiedziałem się właśnie, że jestem wyposażony w kilka cech, których występowania u siebie dotąd nie podejrzewałem. Stało się to za sprawą Czytelnika, który w liście do redakcji wyliczył co jest ze mną nie tak.
Prawda ujawniona przez Byłego Stoczniowca (to imię i nazwisko owego przenikliwego i nie bojącego się obnażyć moich wad Czytelnika) jest dla mnie okrutna i dyskwalifikująca.
Jestem bowiem „Homosowietykus”, wazeliniarz, brak mi kompetencji a do tego najprawdopodobniej kieruje mną strach (choć niewykluczone, że rolę kierowniczą w moim przypadku pełni raczej wspomniana niekompetencja). Skąd wiadomo, że tak jest? Są na to dowody. A dokładnie jeden – druzgocący. To tekst pt. „Bliska zagranica”, który opublikowałem w „Gościu Gdańskim” nr 5 z 3 lutego. Tekst jak tekst, ale używam w nim – cytując autora listu - „antypolskich argumentów”, powtarzam jakieś komunistyczne „kity-gnioty”, dałem się zaszufladkować, szkodzę Polsce itp.
Dlaczego? Odpowiedź zawarta jest w liście Byłego Stoczniowca – zacytuję fragment: „Przecież dla polaków Królewiec to Królewiec, nie żaden Kaliningrad.” Tak uważa autor listu. Uważa w imieniu polaków (pisownia oryginalna). Co to za „polacy”? Pewnie ci najprawdziwsi. Ja - na to wychodzi - prawdziwym „polakiem” nie jestem, bo uważam, że dzisiejszy Kaliningrad to Kaliningrad. A Królewiec to nazwa należąca do przeszłości. Dość odległej.
„Przecież Milano to po polsku Mediolan, München to Monachium, Wien to Wiedeń, Roma to Rzym itp.” – wylicza w dalszej części listu oburzony Stoczniowiec. Ja od siebie dodam, że Rossija to Rosja a USA to… USA. I powiem więcej! Gdyby Kaliningrad dziś był w granicach Królestwa Polskiego, pewnie nadal zwalibyśmy go Królewcem. Gdyby zaś na tym terytorium panowały Prusy, Kaliningrad mieniłby się Königsbergiem. Być może spolszczylibyśmy sobie tę nazwę na jakiś „Kenigsberg”. Co do zaś Wiednia i Rzymu – jak się zwały 300 lat temu, tak się zowią i dzisiaj. Argument dotyczący spolszczonych nazw światowych stolic jest o tyle nietrafiony, że nazwa Kaliningrad też jest spolszczeniem, a nie nazwa oryginalną. Po rosyjsku Kaliningrad to Калининград. Nie dość, że literki inne to i wymowa jakby bardziej miękka.
Były Stoczniowiec pewnie nie byłby tak mocno zniesmaczony Kaliningradem gdyby nie to, kim był ów Kalinin. Jego nazwisko stanowi źródłosłów dzisiejszej nazwy stolicy Obwodu Kaliningradzkiego. Że to zbrodniarz sowiecki wiemy prawie wszyscy. My Polacy rzecz jasna. Czy wiedzą o tym prawie wszyscy mieszkańcy Kaliningradu – nie jestem pewien. Niestety, zaklinanie rzeczywistości to sztuka może szlachetna, lecz daremna. I choćbyśmy codziennie oglądali serial „Czarne Chmury”, którego bohaterowie jeździli do Królewca i gdybyśmy wzorem Elbląga nadali niektórym ulicom naszych miast i miasteczek miano Królewieckich, niczego to nie zmieni. A podejrzewam, że Były Stoczniowiec chciałby jakiegoś zwrotu akcji. Może nawet zwrotu ziemi, bo jak zauważa w liście „Królewiec teraz to miecz Demoklesa (sic!) nad Polską – kto to teraz zmieni?” Z drugiej jednak strony autor listu jest chyba realistą. Słusznie bowiem stwierdza w ostatnim zdaniu, że „Nazywanie Królewca po polsku nie oznacza jego rozbioru!” To prawda. Tak jak używanie obowiązującej nazwy Kaliningrad (to też po polsku) nie oznacza zdrady Polski, kompromitacji, niekompetencji, tchórzostwa, niszczenia polskości, wysługiwania się itp. itd. A nazywanie dawnego Sajgonu współczesnym mianem Hồ Chí Minh nie czyni z nikogo komunisty.