Przy obecnym kursie Rady Miasta Gdańska radziłbym jej zająć się w pierwszej kolejności rozpisaniem konsultacji społecznych na temat zburzenia bazyliki Mariackiej. W końcu nie wszystkim Gdańszczanom musi się podobać jej przysadzista bryła górująca nad pięknymi, kolorowymi kamieniczkami. Toż to obraza świeckości państwa.
W miejsce bazyliki można zbudować stylowe hotele wyposażone w centra odnowy biologicznej. Znalazłoby się też miejsce na jakiś duży market. A dla zapewnienia o czystych intencjach zmieściłaby się tam jakaś placówka kulturalna lub edukacyjna. Na pewno przejdzie. Wszystko zależy od tego, kogo zapytają.
Od 15 kwietnia trwają w Gdańsku ogłoszone przez Radę Miasta konsultacje społeczne na temat powstającego w Łostowicach Południowych Sanktuarium Jana Pawła II. Nie zostały nimi objęte dwie wsie, które należą do stworzonej przy Sanktuarium parafii. Potem rada podejmie decyzję, jaki kształt, wysokość a może i kolor będzie mogła mieć wznoszona budowla. I czy w ogóle dobrze, aby w tym miejscu powstała. Pomysł godny mistrza gatunku, który niegdyś był rzecznikiem peerelowskiego rządu.
Pytanie o to, jak ma wyglądać świątynia, skierowane do ludzi wierzących i niewierzących jest z natury kuriozalne. Wyobrażam sobie, jakie publiczne potępienie spowodowałaby podobna debata nt. kształtu świątyni innej niż katolicka. Wyobraźmy sobie na przykład pytania: jaką wysokość powinien mieć minaret przy powstającym meczecie, jaką wysokość uznaje pan/pani za dopuszczalną, czy życzy sobie pan/pani, aby na terenie obiektu powstały także placówki usługowe? Super. Najlepiej sklep mięsny z wieprzowiną. Bo przecież przestrzeń miejska jest własnością wszystkich jej użytkowników. Braci muzułmanów uspokajam, że jest to tylko sarkastyczny przykład. W każdym razie można się spodziewać ileż wówczas odezwałoby się głosów mówiących o dyskryminacji religijnej.
Tak się jednak składa, że mieszkańcy miasta oprócz codziennych - wspólnych dla wszystkich - potrzeb, takich jak edukacja, kultura, handel we wszystkich jego przejawach, mają także i inne, duchowe potrzeby. I jeżeli społeczność miejska przekazuje im teren, aby mogli spokojnie je realizować, to trudno, aby później decydowała o walorach estetycznych ich świątyń. A już na pewno w żaden sposób nie może narzucać tego, jakie jeszcze punkty, w tym usługowe, mają się znajdować na ich terenie.
To prawda, że na naszych oczach wzrastają budowle, które mogą razić swoją stylistyką. Przyznam, że mnie także napawają niesmakiem niektóre nowobogackie wille. Mimo iż kapiące przepychem, często mają w sobie ogromną dawkę kiczu. Ale cóż. Podobno żyjemy w wolnym kraju. A o gustach się nie dyskutuje. Pozostaje mi więc popatrzeć i westchnąć z nadzieją, że ktoś kiedyś je przebuduje i usunie ohydne gipsowe imitacje greckich posągów z widocznych dla ogółu terenów posesji.
Różnorodność gustów sprawia, że wszelka rozmowa nt. dobrego smaku jest niezwykle trudna. Co więcej, żyjemy w czasie, w którym następuje ogromna erozja autorytetów. Często jest to wynikiem świadomego działania sił ”miłujących postęp”. Dodajmy tzw. postęp. A ponieważ życie nie znosi pustki kreowane są w to miejsce produkty zastępcze, które mają kolor i smak ”wyrobu czekoladopodonego” z okresu, kiedy w Polsce wszystko było ”na kartki”.
A kiedy i one nie wystarczą, można skorzystać z prawdziwego asa, jakim jest odwołanie się do opinii społecznej. To przecież najwyższa forma autorytetu. Rzecz w tym, że dzięki wytrwałej pracy środków masowego przekazu ludzie doświadczają dzisiaj prawdziwego zagubienia. Pytanie o to, czy w danym miejscu ma się znajdować kościół, podobne jest do poddawania woli dziecka codziennej decyzji: kupić chleb czy cukierki.
To, co dajemy osobie szczerze kochanej, powinno mieć wartość. I tak należy rozumieć rozmach, z jakim tworzono w ciągu wieków świątynie. Ich wielkość nie jest wyrazem dominacji jednej religii nad inną. Są znakiem miłości względem Boga. Cóż, w przypadku Jana Pawła II można mieć wrażenie, że czasem sprawdza się smutna diagnoza: chętnie się Go oklaskuje, dużo gorzej, gdy Jego nauczanie trzeba wprowadzać w życie. Tak było wówczas, gdy przyjeżdżał do ukochanej Ojczyzny. Tak jest i po Jego śmierci.
A co do samej idei konsultacji społecznych dotyczących kształtu świątyni, w których mają brać udział niewierzący, czy wierzący inaczej, to muszę tu podzielić się osobistym przeżyciem. Miałem sen. Inny niż Martin Luter King. Otóż kolejne konklawe zorganizowano w formule znanej z emitowanego niegdyś w telewizji Big Brothera. W Jednym miejscu zgromadzono wszystkich kandydatów, a ludzie z zainteresowaniem oglądali przez długi czas ich zachowania. I głosowali wysyłając smsy. Niezależnie od tego, do jakiego wyznania należeli. W końcu to światowa społeczność powinna decydować o tym, kto będzie reprezentował Kościół Katolicki.