Dostali tylko pół godziny na spakowanie się. W popłochu chwytali za rzeczy, które uznali za najważniejsze. Zdarzało się, że ktoś zapomniał dokumentów albo pieniędzy. Kiedy po nie wracał, Niemcy rozstrzeliwali na miejscu.
Benedykt Wietrzykowski urodził się na początku 1939 r. Jego rodzice, Gertruda i Konrad, poznali się w Gdyni, do której przybyli z różnych stron Polski. Po ślubie bracia panny młodej pomogli nowożeńcom – pożyczyli pieniądze na wynajem lokalu, w którym niebawem powstał sklep kolonialny. – Można tam było kupić szwarc, mydło i powidło, czyli wszystkiego po troszku – opowiada pan Benedykt. Interes szedł dobrze. Idylla zakończyła się wraz z wybuchem II wojny światowej...
Exodus z Miasta Gotów
17 września do miasta przybył z wizytą Adolf Hitler. Nie witały go tłumy. Kilka dni wcześniej naziści urządzili łapanki. Zatrzymano 5 tys. mężczyzn, których Niemcy uznali za polskich patriotów. – Hitlerowcy bali się niepokojów w Gdyni, którą krótko po odjeździe führera przemieniono na Gotenhafen, czyli Miasto Gotów – tłumaczy B. Wietrzykowski. Wśród aresztowanych był jego ojciec. – Udało mu się przekupić strażnika albo po prostu uciekł. Ukrywał się w lesie. Dzięki temu uniknął śmierci – opowiada pan Benedykt. Część mężczyzn trafiła do katowni gestapo Victoria Schule w Gdańsku. Pozostałych przetrzymywano w gdyńskich szkołach lub na placach jako zakładników. Kiedy Hitler opuścił miasto, Niemcy kierowali aresztantów do obozu koncentracyjnego Stutthof albo rozstrzeliwali w Lesie Piaśnickim pod Wejherowem.
– Mój ojciec chrzestny był wśród nich. Nigdy już nie wrócił do domu – mówi B. Wietrzykowski. 15 października przed kamienicę, w której mieszkał wraz z mamą i o 2 lata starszą siostrą, zajechały niemieckie samochody. – Wszystkim lokatorom kazali się wynosić. Według oficjalnego „Bekanntmachung”, czyli ogłoszenia, na spakowanie dostaliśmy pół godziny, a mogliśmy zabrać tylko 25 kilo. Klucz musieliśmy zostawić w drzwiach – wyjaśnia. Podobny los spotkał kilkadziesiąt tysięcy gdynian.
Pan z karabinem
– Trafiliśmy do Krobi niedaleko Poznania. Tam żyła przed wojną rodzina mamy. Trzy dni przed naszym przyjazdem Niemcy dokonali egzekucji na rynku. Pośród 15 rozstrzelanych cywilów był mój wujek Henryk – opowiada pan Benedykt. – Ojciec dołączył do nas po pewnym czasie. Przyszedł na piechotę. Gertruda znalazła pracę w gospodarstwie Niemca Franza Weigla. Konrad pracował w tartaku u jego córki Hildy – dodaje. W Boże Narodzenie 1944 r. na wieść o zbliżającym się froncie Weiglowie uciekli. Otwarto kościół, zamieniony wcześniej na magazyn. Podczas wieczerzy po raz pierwszy od kilku lat śpiewano polskie kolędy. Wietrzykowscy postanowili wrócić do Gdyni. – Ojciec ponownie otworzył sklep. Z początku interes się kręcił, potem jednak komuniści nie dawali mu żyć. To była prywatna inicjatywa, a dla tzw. spekulantów nie było miejsca w Polsce Ludowej – wspomina pan Benedykt. Kiedy w 1950 r. wracał ze szkoły, w drzwiach mieszkania minął funkcjonariusza UB w cywilu trzymającego karabin. – „Jak się nazywasz?” – zapytał mężczyzna. „Wietrzykowski!” – odpowiedziałem. „Wsiadaj do samochodu” – rozkazał ubek. Musieliśmy znowu opuścić Gdynię i zostawić sklep.
Musieli zostawić psa
Od 2000 r. Benedykt Wietrzykowski jest prezesem Stowarzyszenia Gdynian Wysiedlonych. – Działamy prężenie. Organizujemy sesje naukowe poświęcone bolesnej historii członków naszej organizacji, wydajemy publikacje, robimy filmy dokumentalne – wylicza. Niedawno władze miasta Gdyni rozstrzygnęły konkurs na pomnik upamiętniający największe przymusowe przesiedlanie polskiej ludności podczas II wojny światowej. Projekt przedstawia kobietę niosącą niewielki bagaż, jej syna i córkę oraz psa, którego rodzina musi zostawić. – Mężczyzny nie ma, ponieważ w tym czasie większość walczyła na froncie, była rozstrzeliwana w Piaśnicy albo przetrzymywana w obozach koncentracyjnych – wyjaśnia Jan Kosiedowski, prezes Biura Projektów Budownictwa Komunalnego, zwycięzca konkursu. Dlaczego jednym z bohaterów monumentu jest pies? – Chcieliśmy, by zaproponowana przez nas koncepcja podkreślała dramat rozstania. Wysiedlane osoby nie mogły zabierać ze sobą zwierząt. Kundelek jest symbolem tego wszystkiego, co gdynianie musieli zostawić, opuszczając miasto. Pomnik w 2014 r. zostanie odsłonięty na placu Gdynian Wysiedlonych.