Prokuratura umorzyła sprawę rzeźby przedstawiającej radzieckiego żołnierza gwałcącego ciężarną kobietę; w weekend student ASP ustawił ją w Gdańsku bez stosownych pozwoleń. Śledczy nie dopatrzyli się w tym przestępstwa; uznali, że mogło dojść do wykroczenia.
Śledczy uznali, że artysta nie złamał art. 256 § 2 Kodeksu karnego, czyli nie nawoływał - poprzez prezentowanie rzeźby - do nienawiści na tle różnic narodowościowych - napisano w komunikacie Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz. Prokuratorzy uznali też, że artysta nie złamał art. 261 kk, czyli "nie znieważył miejsca publicznego urządzonego w celu upamiętnienia zdarzenia historycznego”.
Szefowa prokuratury Gdańsk-Wrzeszcz Jolanta Janikowska-Matusiak wyjaśniała PAP, że w przypadku obu artykułów do przestępstwa dochodzi wtedy, gdy dana osoba działa z konkretną intencją - czy to nawoływania do nienawiści, czy znieważenia miejsca pamięci. „W tym przypadku, m.in. po zapoznaniu się z zeznaniami artysty, nie dopatrzyliśmy się takich intencji” – mówiła.
Jak dodała, postępowanie prokuratorskie było prowadzone w formie „dochodzenia w niezbędnym zakresie”, które może trwać maksymalnie pięć dni. Wyjaśniła, że przyjęto taki tryb, bo pozwalał on na wykonywanie czynności procesowych, np. zabezpieczenie przez policję rzeźby.
Śledczy doszli do wniosku, że artysta mógł dopuścić się jednak dwóch wykroczeń. Jak wyjaśniła prokurator chodzi o nieobyczajny wybryk, w tym przypadku ustawienie w miejscu publicznym rzeźby, która swoją treścią może wywoływać „powszechne negatywne odczucia”.
Drugie wykroczenie miałoby polegać na „samowolnym użyciu rzeczy”. Jak ustalili śledczy, rzeźba została wykonana w ramach zajęć w Akademii Sztuk Pięknych i to uczelnia jest jej właścicielem. „W momencie przeniesienia i upublicznienia rzeźby jej autor nie miał stosowanego zezwolenia uczelni” – wyjaśniła prokurator.
Sprawę pod kątem obu wykroczeń zbada policję. To ona podejmie decyzje, czy doszło do złamania prawa.
Rzeźbę przedstawiającą radzieckiego żołnierza gwałcącego ciężarną kobietę ustawił w sobotę wieczorem Jerzy Bohdan Szumczyk obok pomnika czołgu T-34 przy głównej ulicy przelotowej Gdańska - al. Zwycięstwa. Czołg to autentyczny pojazd z II wojny światowej, którym wojska radzieckie wjechały do Gdańska wiosną 1945 r. Po kilkunastu godzinach rzeźba została usunięta przez policję.
Oburzenie z powodu rzeźby wyraził we wtorek ambasador Rosji w Polsce Aleksander Aleksiejew. Jego zdaniem rzeźba miała charakter bluźnierczy i obrażała uczucia Rosjan. "Jestem głęboko oburzony wybrykiem studenta gdańskiej ASP, który poprzez swoją pseudo sztukę znieważył pamięć ponad 600 tys. żołnierzy radzieckich, poległych w walce o wolność i niepodległość Polski" – napisał w oświadczeniu ambasador.
W czwartek w przysłanym PAP oświadczeniu, Szumczyk podkreślił, że swoim działaniem „nie zamierzał wzbudzać agresji” czy nienawiści. „Wręcz przeciwnie, chciałem powiedzieć prawdę, która moim zdaniem jest niezbędna do budowania dobrego sąsiedztwa w przyszłości. Ta rzeźba nie jest nośnikiem nienawiści, a zwróceniem uwagi na problem wojen i gwałtów. (...) Ja podchodzę z otwartym sercem, z miłością do ludzi, do wszystkich, kocham również i Rosjan” – napisał.
Dodał, że „postać radzieckiego żołnierza pojawia się w odniesieniu do konkretnych wydarzeń w konkretnym czasie i miejscu – w tym wypadku Gdańska 1945”. „Chciałem głośno powiedzieć o prawdzie historycznej. Mówię o jej przemilczanym wątku. O niewinnych ludziach, kobietach, którzy przez wojnę ucierpieli. (...) Nie zajmuję się wojną jako konfliktem nacji – napisał artysta. - Przepraszam, jeśli kogoś obraziłem”.
Szumczyk wyjaśnił też, że „wystawienie pomnika w miejscu publicznym spowodowane było chęcią dotarcia do ludzi”. „Chciałem, by ludzie zauważyli, co stoi na placach i terenach wokół nich i zastanowili się nad tego sensem. Wśród całego mrowia powstałych pomników brakuje pomników ofiar” – napisał, dodając, że cieszy się z umorzenia sprawy.