Kiedy w jednej z poważnych gazet przeczytałem, że Gdynia musi zwrócić pieniądze Unii Europejskiej - zasmuciłem się. Na poważnie. Sto milionów to potężne pieniądze.
Przed moimi oczami roztoczył się wojenny obraz: zamknięte szkoły, dzieci wałęsające się bez celu po brudnych ulicach i wolontariusze na progach nieczynnych szpitali i przychodni, opatrujący chorych. W dwóch słowach: totalny upadek. Miasto z morza i marzeń przestało istnieć. Bo nie ma już o czym marzyć. Za chwilę okazać się może, że nawet morza już nie ma.
I trwałem w tym stanie aż do chwili, gdy na portalu należącym do innego poważnego medium przeczytałem, że Port Lotniczy ma zwrócić pieniądze miastu. Bo taka jest wola Najjaśniejszej Komisji.
A więc to Gdynia ma dostać(!) pieniądze… Od spółki, której jest udziałowcem… Wszystko więc z grubsza przypomina przekładanie pieniędzy z kieszeni do kieszeni tych samych spodni.
Cała narracja wokół sprawy przypomina słynną niegdyś anegdotę, wyśmiewającą przekaz niezapomnianej moskiewskiej Prawdy. Młodszemu pokoleniu należy się objaśnienie, że była to gazeta sowieckiej partii, która - zgodnie ze swoją nazwą - autorytatywnie stwierdzała, jak jest. A jej twierdzenia posłusznie tłumaczyły na wszystkie języki naczelne gazety satelickich krajów. Ale wracając do anegdoty. Brzmiała ona następująco: ʺW Prawdzie opublikowano wiadomość dnia. Oto w Moskwie, na Placu Czerwonym rozdają samochody. Dzień później Prawda zamieściła drobne sprostowanie. Wszystko, co napisaliśmy było zgodne z rzeczywistością. Pojawiły się jednak drobne nieścisłości. Otóż nie w Moskwie, ale w Leningradzie; nie na Placu Czerwonym, ale na Newskim Prospekcie; nie samochody, ale rowery i nie można dostać, ale kradną.ʺ
Powróćmy jednak z ówczesnej Moskwy do współczesnej Gdyni. Nie wzbogaci się ona zapewne o rzeczone100 milionów, ponieważ spółka takim majątkiem nie dysponuje. Wszystko zostało zainwestowane w infrastrukturę. A tej sprzedać nie można, ponieważ ziemia, na której się znajduje, należy do państwa. Tak więc spółka prawdopodobnie zostanie postawiona w stan upadłości. A Gdynia i tak wybuduje swój Port Lotniczy. Od swego powstania to miasto jest przecież przyzwyczajone do trudnych zmagań.
W głowie jednak telepie mi się przewrotne pytanie płynące z mrocznej części mojej natury… Czy aby spontaniczny atak na Gdynię i jej prezydenta nie ma czegoś wspólnego ze zbliżającymi się wyborami? Przecież oskarżenie o niegospodarność sięgającą tak wysokiej kwoty musi budzić dystans.
Ale zaraz oddalam te robaczywe myśli. Żyjemy przecież w wolnym świecie, w którym ludzie, zwłaszcza sprawujący władzę, zawsze grają fair. Po to, aby żyło się lepiej.