"Wyzwoleni przez miłość" - to hasło Wieczoru Chwały, który odbył się w kościele św.św. Anny i Joachima w Gdańsku-Letnicy przy stadionie PGE Arena.
Sobotni wieczór składał się z kilku części, a otworzyło go świadectwo wygłoszone przez Andrzeja Duffka, współinicjatora Stowarzyszenia Kibiców Lechii Gdańsk "Lwy Północy”. 40-letni dziś mężczyzna opowiedział o tragicznym wypadku, któremu uległ 10 lat temu, wielomiesięcznym pobycie w szpitalu, modlitwach, które uratowały mu życie, i doświadczeniu śmierci klinicznej.
- To wydarzyło się zimą, kiedy poszedłem z 7-letnim wówczas synem na sanki - opowiadał A. Duffek. - Mieliśmy już wracać do domu, kiedy zauważyłem, że w stronę mojego dziecka jedzie z dużą prędkością narciarz i za chwilę może dojść do dramatu. Byłem na szczycie wzniesienia, bo chciałem już zabrać swoje sanki. Nie namyślając się wiele, zacząłem zjeżdżać na tych sankach, chcąc znaleźć się między tym narciarzem a synem. Nie udało mi się jednak dobrze wymierzyć odległości i z ogromną siłą uderzyłem w drzewo. Początkowo myślałem, że mam połamane żebra. Dopiero dużo później dowiedziałem się, że doznałem wielofragmentowego pęknięcia wątroby. Pamiętam przyjazd karetki, której sanitariuszem był mój kolega, pamiętam przygotowania do operacji, a potem już po raz kolejny straciłem przytomność.
- Miałem wrażenie wejścia we własny mózg. Całe życie stanęło mi przed oczami. Każdy etap mojego bycia na ziemi, moja postawa, zachowanie były oceniane - negatywnie bądź pozytywnie. A ta ocena nie zależała od efektów, ale od intencji. Jeśli miałem dobre intencje, ale coś mi nie wyszło, to było policzone na plus. Jeśli zaś nawet nie zrobiłem nic złego, ale chciałem, pomyślałem o tym, żeby to zrobić, było to liczone na minus. W krótkim czasie przeszedłem przez całe swoje życie, jakbym wędrował między hologramami. W przyspieszonym tempie widziałem moje życie zawodowe, prywatne, moją młodość, lata szkolne.
Przeszedłem przez jasny punkt swoich narodzin. Miałem wrażenie, jakbym wracał do domu z jakiejś wycieczki. W tym momencie czułem się wspaniale, miałem wrażenie zjednoczenia z Bogiem. Ogarnęło mnie uczucie błogiej świadomości tego, że już nigdy nie będę czuł się źle. Jedyne czego pragnąłem, to powiedzieć żonie i synowi, żeby się nie martwili, że śmierć to nie koniec, a ja na nich czekam.
Przeleżałem w szpitalu 6 miesięcy w śpiączce, przechodziłem kolejne operacje, byłem dializowany. A moi przyjaciele i znajomi, moja bliscy modlili się za mnie. Lekarze podawali komunikaty o tym, że żyję, by niedługo potem informować o mojej śmierci. Aż wreszcie wróciłem do żywych. W czasie śpiączki docierały do mnie sygnały, że ktoś modli się właśnie za mnie. A przecież nie miałem świadomości i nie mogłem o tym wiedzieć. I potem mówiłem znajomym, że ten i ten, wtedy i wtedy, modlił się za mnie. Widziałem nawet, że ktoś odmawiał Różaniec w mojej intencji, choć nikt ze znajomych nic o tym nie wiedział, ale okazało się później, że to była babcia kolegi razem z kółkiem różańcowym. I pamiętałem, że modlił się za mnie mój brat, mówiąc: "Boże nie daj mu umrzeć, on ma rodzinę, zamiast niego weź mnie". Jego intencja została na pewno policzona mu na plus. Niespełna rok później mój brat zmarł na nowotwór - mówił dalej A. Duffek.
- Mówię do was o tym, żeby powiedzieć wam, że to cierpliwa modlitwa wszystkich tych ludzi uratowała mi życie - kontynuował mówca. - Że warto się modlić w różnych intencjach, że modlitwa ma niesłychaną moc i możemy nią wyprosić wszystko.
Po tym wystąpieniu rozpoczęła się Eucharystia z modlitwą o uzdrowienie, której oprawę muzyczną zapewnił zespół God’s Sounds związany z parafią św.św. Anny i Joachima.
O swoich doświadczeniach z modlitwą o uzdrowienie opowiedział ks. dr hab. Andrzej Kowalczyk, egzorcysta archidiecezji gdańskiej.
- Początkowo bałem się tych modlitw, myślałem o tym, co będzie, jeśli modlitwa i nałożenie rąk nie zadziałają - mówił kapłan. - Kilka razy jednak byłem świadkiem takich uzdrowień podczas Mszy z modlitwą o uzdrowienie, widziałem, że kiedy ja miałem swoje obawy, inni - na przykład charyzmatycy świeccy - uzdrawiali. Zrozumiałem, że to nie ja czy ktokolwiek uzdrawiamy, to Jezus ma moc uzdrawiania. Potrzebny jest, oczywiście, jeden warunek - wiara i życie w zgodzie z Ewangelią.
Wieczór zakończył się spotkaniem w parafialnej herbaciarni i poczęstunkiem dla wszystkich.