Przedstawiciele kilku rad dzielnic chcą zmian w granicach administracyjnych miasta.
Radnym ze Strzyży nie podoba się, że teren dawnych koszar między ul. Chrzanowskiego i Słowackiego należy do Wrzeszcza, a lokalni samorządowcy z Brętowa chcieliby przyłączenia kościoła pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy, który oficjalnie znajduje się we Wrzeszczu. Mieszkańcom Oruni nie podoba się, że ich dzielnica podzielona została na dwie części – Dolną i Górną, a ta druga należy do Chełmu. Z kolei ci z Siedlec chcą, by Brama Siedlecka z przyległym parkiem i stawem – obecnie w Śródmieściu – znalazła się w ich dzielnicy. A to w Gdańsku nie wszystkie pretensje terytorialne. Podobnych roszczeń jest wiele. Ich przyczyny mają podłoże historyczne i społeczne.
Mieszkańcy niektórych obszarów Gdańska wcale nie czują się związani ze swoimi dzielnicami, bo bliżej im do obszarów znajdujących się w granicach innych „jednostek pomocniczych miasta”. – U nas często ludziom bliżej do znajomych, którzy akurat wskutek sztucznego podziału znaleźli się w innej dzielnicy, mieszkańcy są związani historycznie z Brętowem, a nie z Wrzeszczem, chcą głosować na swoich znajomych, a nie na przedstawicieli Wrzeszcza – wyjaśnia Iwona Konieczna, zastępca przewodniczącego zarządu osiedla Brętowo. – No i jest sprawa kościoła, który przecież historycznie powstał we wsi Brętowo, a nowy kościół nawiązuje do tej tradycji i tożsamości. To samo z cmentarzem – dodaje. O podobnych odczuciach mieszkańców Strzyży mówi Andrzej Witkiewicz, przewodniczący zarządu osiedla Strzyża. Jego zdaniem gdańskie dzielnice zostały źle podzielone, bez uwzględnienia historycznych powiązań poszczególnych obszarów miasta. – My, przedstawiciele rad dzielnic i osiedli, spotkaliśmy się z radnymi miasta i wygląda na to, że radni nie mają pomysłu, jak podzielić miasto w sposób właściwy – mówi Witkiewicz.
– Przewodniczący Komisji Samorządu i Ładu Publicznego, Marcin Skwierawski, który piastuje ten urząd od kilkunastu miesięcy, zarzuca działaczom lokalnym, że zbyt późno zajęli się sprawą. – Przecież przesunięcia granic, wymagają zmiany statutu miasta, a to wielomiesięczna procedura, bo dokumenty krążą między ratuszem, kancelarią premiera, biurem wojewody i siedzibą rady miasta. Uważam, że tym powinna zająć się nowa rada miasta, która zacznie urzędowanie w kolejnej kadencji, My tego nie zdążymy zrobić. Statut miasta był zmieniany 2 lata temu i wtedy nikt nie zgłaszał zastrzeżeń do podziału administracyjnego – dodaje. Zarówno Konieczna, jak i Witkowski zapewniają, że stosowne dokumenty składali już wielokrotnie. Na przykład w 2012 r., kiedy domagano się korekty granic. Bez skutku. – Pan Skwierawski odłożył papiery do szuflady – sądzi Iwona Konieczna. – A przecież my nie chcemy nikomu niczego zabierać, chcemy tylko uporządkowania pewnych spraw. To mieszkańcy ulicy Trawki sąsiadującej z kościołem zwrócili się do nas z wnioskiem o włączenie w obszar Brętowa – zaznacza.
Ale czy wszyscy chcą znaleźć się w Brętowie? Zapytaliśmy o to kilkoro mieszkańców ul. Trawki. – To jest na pewno Wrzeszcz! – przekonywała dwójka mieszkańców. Dwie inne osoby przyznały, że jest im obojętne, czy mieszkają we Wrzeszczu czy w Brętowie. – Tutaj teraz większość ludzi to przesiedleńcy z innych dzielnic miasta – mówi pani Jolanta, która mieszka w tej okolicy od 1948 r. – Oni nie czują się związani z tym miejscem. Co innego ja. Ale podział administracyjny jest teraz taki, a nie inny i zaszłości historyczne trzeba odłożyć na bok. Poza tym, między Brętowem i Wrzeszczem jest przecież Niedźwiednik, który oficjalnie należy do Brętowa. Trudno wracać do dawnego porządku – zwraca uwagę. Taki powrót oznaczałby też zmianę rangi wielu terenów w mieście. Osiedla, takie jak Strzyża, z powodu wzrostu liczby mieszkańców, przekształciłyby się w dzielnice. Przybyłoby mieszkańców, a to oznacza zwiększony budżet dla danej jednostki pomocniczej miasta. Wszystko wskazuje na to, że z problemem będą musieli zmierzyć się nowi radni po wyborach samorządowych, które odbędą się 16 listopada.