Z Katarzyną Kuchnowską, mieszkającą poza granicami kraju o tęsknotach i trudach życia na emigracji, rozmawia ks. Rafał Starkowicz.
Ks. Rafał Starkowicz: Jak to się stało, że znalazła się Pani akurat w Meksyku?
Katarzyna Kuchnowska: Trafiłam tam przez organizację studencką, która zajmuje się organizowaniem wymian międzynarodowych. Wysyłam Meksykanów do Polski. Jestem tam od dziesięciu miesięcy. Przede mną jeszcze 16. Wyjeżdżałam wprawdzie na rok, ale zostałam wybrana na prezydenta meksykańskiego oddziału organizacji.
Polka prezydentem meksykańskiej organizacji?
Podczas mojego pobytu w Meksyku odbywały się wybory władz. Wystartowałam przeciwko chłopakowi z Meksyku. Widocznie europejska nuta jakoś przeważyła. Teraz koordynuję działania 34 oddziałów lokalnych, oraz około 3000 członków. Komitet narodowy złożony jest wyłącznie z Meksykanów. W kierownictwie jestem jedyną osobą, która stąd nie pochodzi. Na co dzień doświadczam szoku kulturowego.
Czego dotyczy ten szok kulturowy?
Praktycznie wszystkiego. Inaczej się tu je, inaczej przeżywa rodzinne spotkania. W Meksyku zamiast popcornu jedzą np. prażone świerszcze.
Pomagają kontakty z Polonią?
Wspólnota polonijna w Meksyku jest bardzo mała i do tego niezwykle zróżnicowana. Jej charakter uzależniony jest od czasu, w którym nasi rodacy emigrowali. Dużą pomocą są spotkania w polskiej ambasadzie. Bywam tam. Jest też grono polskich studentów. Organizujemy sobie polskie wieczory. Brakuje nam takich rzeczy jak grzyby czy kiszona kapusta. Wypracowaliśmy już sposoby, jak je przewozić do Meksyku. Tam niestety nie ma polskich sklepów.
Czy kuchnia polska jest Pani jedyną tęsknotą?
Tęsknię za rodziną, ale także za polskim kościołem. Specjalnie jeżdżę do Guadalupe. Jest tam ogromna figura Jana Pawła II. To pomaga mi się czuć jak w domu. Oni uważają Jana Pawła za „swojego papieża”. Tęsknię także za językiem polskim. W kraju tak różnym kulturowo od naszego jest wiele spraw nieznanych. Tęsknię więc też za pewnością. W Polsce wiem, do jakiego sklepu pójść, gdy urwie się guzik. Tu wszystko ciągle poznaję. Nie ma tu np. zwykłej, czarnej herbaty. Ostatnio na spotkaniu z koleżankami z Europy, kiedy jedna z nich wróciła z wizyty w rodzinnym domu, najpierw zaparzyłyśmy sobie europejską herbatę, a później prałyśmy czyste ciuchy, żeby poczuć znajomo pachnący płyn do płukania. Na Boże Narodzenie napisałam bardzo długi list do rodziców. Ale nawet ta perspektywa, że mają ten list zamiast mnie, nie zmienia faktu, że w serce wciska się wzruszenie.
Jak dzisiaj wygląda Meksykański Kościół?
Kościoły są pełne wiernych. Trudno jednak znaleźć anglojęzyczną Mszę, że o polskiej nie wspomnę. Młodzi nie wstydzą się wiary, przeżywają z rodzinami świąteczne celebracje. Wprawdzie nie eksponują wiary na ulicy, ale zdarza się widzieć młodych klękających przed kościołami. Można powiedzieć, że Ameryka Łacińska to przyszłość Kościoła. Wśród młodych są oczywiście ateiści, ale i oni akceptują Kościół. Nie walczą z Nim. Nie dziwią się temu, że inni wierzą. Są otwarci. Potrafią też słuchać.
Czy dla Meksykanów spotkanie z Polką jest także czymś egzotycznym?
Wiedzą, że jestem Polką i Kaszubką w jednym. Mają świadomość tego, że jest w Polsce grupa ludzi, która mówi w nieco innym języku. To dla nich jest dopiero prawdziwa egzotyka. Czkają na bulwy i pokrojonego śledzia. Wiozę im więc sporo różnych rzeczy. Ale to, co dla nas jest utęsknione, dla nich bywa szokiem. Tak było w przypadku ryby w galarecie. Kiedy im przygotowałam, oglądali ją ze zdziwieniem, ale nikt nie odważył się spróbować. Oni galaretę jadają tylko na słodko.
Czego potrzeba polskim emigrantom?
Polacy chcą się trzymać razem. W zachowaniu tożsamości narodowej pomagają nam media. Potrzebny jest dostęp do wiadomości. Z drugiej strony trudnością jest to, że nie mamy w Meksyku mediów, mówiących w języku polskim o sytuacji tego kraju. Paradoksalnie trudniej jest nam uczestniczyć w wydarzeniach dokonujących się w kraju, w którym mieszkamy, niż w tych, które dzieją się w ojczyźnie. Polskie radio ma jednego korespondenta na całą Amerykę Południową. Myślę, że potrzeba też aktywizacji działania ambasad. Nie są to przecież tylko instytucje, które mają dbać o reprezentowanie kraju i jego kultury poza granicami. Działają tu dwa stowarzyszenia, które skupiają Polaków. Na spotkaniach jest polskie jedzenie oraz polska wódka. Osobiście doświadczam braku porządnej polskiej czekolady. Te tutaj są takie jak nasze wyroby czekoladopodobne.
Jak postrzegają nas Meksykanie?
Byłam w USA, Kolumbii i Tanzanii. Wszędzie dostrzegałam, że za granicą krąży o nas wiele stereotypów. Że jesteśmy pijakami, żyjącymi w jakimś dzikim kraju. Powinniśmy być ambasadorami swojego kraju. Mamy wiele do zaoferowania swoją kulturą i historią. Niestety czasem prawdą jest powiedzenie: „cudze chwalicie, swego nie znacie”. Co ciekawe, jest sporo szkół uczących języka polskiego. Zdarza się, że ktoś z Meksykanów, wiedząc, do kogo mówi, odezwie się po polsku. To tutaj staje się powoli modą. Nie jest jednak powszechne. Ciekawostką jest uniwersytecki chór, który śpiewa po polsku. Mają tak dobrą dykcję, że powodują zdziwienie. Najważniejszą cechą Polaków jest w moich oczach skromność. Meksykanie także to dostrzegają. Żyjemy skromnie, ale potrafimy być bardzo gościnni. To nasza wizytówka. Potrafimy też dostosować się do ich kultury. Nie wywyższamy się nad innych.
Co zamierza Pani robić po powrocie do kraju?
Myślę, że po powrocie do Polski założę fundację lub stowarzyszenie społeczne, które korzystałoby z doświadczeń nabytych za oceanem. Skończyłam samorząd terytorialny i politykę regionalną. Później także dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Obecnie kontynuuję studia magisterskie. Nie mam takich ambicji, żeby zmienić cały kraj. Ale kiedy zmienia się gminę czy powiat, dokonuje się tego, co najbardziej potrzebne. Zawsze miałam w sobie nutę patriotyzmu lokalnego.
O motywach wyjazdu i życiu Polaków za granicą piszemy w numerze 18. Gościa Gdańskiego.