ZHR. – Harcerze zawsze szli z ojczyzną i robili to, co było potrzebne. Dzisiaj nie musimy walczyć z karabinem w ręku, ale musimy się bić o wartości, które są dla nas ważne – mówi hm. Artur Nowak, komendant Pomorskiej Chorągwi ZHR.
Mówią, że po prostu wyszedł z okopu i rzucił się w stronę Niemców. Zaraz potem seria z cekaemu prawie urwała mu nogę. Niedługo później w piwnicy pobliskiego domu umierał, ściskając trzymany w dłoniach karabin. Trzynastoletni Alfred Dyduch, ze 129. Pomorskiej Drużyny Harcerskiej nie tylko stał się symbolem udziału pomorskich harcerzy w obronie Gdyni 75 lat temu, ale także wzorem odwagi dla wszystkich członków Szarych Szeregów.
Tacy jak inni
Wesoły, ciekawy świata. Tak opisują go we wspomnieniach. Potrafił zjednywać sobie życzliwość otoczenia. Także wówczas, gdy zgłosiwszy się do służby pomocniczej w Lądowej Obronie Wybrzeża, w brawurowy sposób docierał do oddziałów, które straciły łączność z dowództwem. Jednakże nie wystarczała mu służba łącznika. Zgłosił się do kompanii wypadowej, która próbowała powstrzymać Niemców nacierających w rejonie Obłuża. Uczestniczył w kilku akcjach, w tym także w ataku na przejętą przez Niemców gdyńską elektrownię. 18 września, idąc na czele kompanii wypadowej, postanowił zlikwidować gniazdo niemieckiego karabinu maszynowego. Świadkowie wspominają, że nawet w chwili śmierci o nic nie prosił. Pochowano go niedaleko miejsca akcji 19 września.
Kilka dni później w tajemnicy rodzina przeniosła jego ciało na pobliski cmentarz. Dziś w miejscu jego śmierci na gdyńskim Obłużu znajduje się ogromny głaz, a na nim pamiątkowa tablica. Alfred Dyduch to niejedyny harcerz, który zginął w obronie Gdyni w 1939 roku. Już 26 sierpnia w wejherowskim Starostwie Powiatowym podjęto decyzję o utworzeniu Wejherowskiej Kompanii Harcerzy. 120 ochotników, dla których kadrę dowódczą zapewnił 1. Morski Pułk Strzelców, w przeddzień wojny dysponowało zaledwie 73 sztukami różnego rodzaju broni palnej. Plutony tego niezwykłego oddziału walczyły zarówno w obronie granicy niedaleko Jeziora Żarnowieckiego, w Orlu, jak i Bolszewie. Co ważne w walkach tych brały udział także kobiety, harcerki pełniące rolę sanitariuszek. Oddział zepchnięty w rejon Kazimierza wziął też udział w obronie Kępy Oksywskiej. W krwawych zmaganiach zginęło ponad 50 proc. stanu kompanii, w tym 20 jej członków w bezpośredniej walce z najeźdźcą. 22 zostało zamordowanych, już po tym, jak dostali się do niewoli.
Opór
– Za każdym razem, kiedy przejeżdżam obok kamienia upamiętniającego śmierć Alfreda Dyducha, myślę sobie o bezsensowności wojny – mówi phm. Paweł Korzenecki, historyk, komendant Pomorskiej Chorągwi ZHR. – Nie podważam jego bohaterskiego gestu, który jest wartościowy i symboliczny. Chciałbym, żeby moi wychowankowie szanowali swoje życie i poświęcali je w celu walki o wolność w inny sposób – zaznacza. Wskazuje przy tym na udział harcerzy w akcjach B-1 i B-2, które pod kierownictwem byłego powstańca – Joachima Joachimczyka, zorganizowali podczas wojny członkowie Tajnego Hufca Harcerskiego. Pierwsza z nich polegała na przekazaniu Brytyjczykom zdjęć niemieckich okrętów, które przebywały w gdyńskim porcie. W jej wyniku w grudniu 1944 roku Anglicy przeprowadzili nalot, w którym zatopiono wiele z nich. Druga miała miejsce w 1945 roku. – Do Gdyni zbliżała się rosyjska armia. Mieszkańcy zmuszeni byli do budowania umocnień. Harcerze zorganizowali się tak, by na każdym miejscu obrony miasta był ktoś z organizacji. Kiedy przychodzili z robót, na mapy nanosili informacje o umocnieniach. Następnie mapy zapakowano do plecaków i przekazano je łącznikom. Umieszczone w podwójnych dnach plecaków mapy, łącznicy przenieśli przez linię frontu. Przynajmniej jedna została przekazana Rosjanom – relacjonuje phm. Korzenecki. – Chodziło o to, by uderzenie Sowietów skierowane było w umocnienia niemieckie, a nie w strukturę miasta i jej cywilnych mieszkańców – dodaje. – Kolejna, równoległa akcja, polegała na rozminowywaniu niemieckich ładunków. To, że miasto ucierpiało w niewielkim stopniu, było zasługą akcji wywiadowczej i przeciwminowej – stwierdza.