– Doskonale pamiętam swój pierwszy rejs. Była Wigilia. Płynęliśmy z Gdańska do Afryki przez Zatokę Biskajską. Dopadł nas straszny sztorm, a w pewnym momencie straciliśmy ster...
Na szczęście wiatr ucichł, załoga poradziła sobie z awarią, wszyscy bezpiecznie dopłynęli do celu. A Marek Wierzbowski nie zraził się do pływania. Marynarzem jest od 16 lat. – Nigdy nie uważałem swojej pracy za niebezpieczną. Gdybym za każdym razem wypływał z myślą, że coś może się stać, nie wytrzymałbym psychicznie – mówi. – Spokój męża udziela się mnie i dwójce naszych dzieci – przyznaje pani Ewa i dodaje, że w pozytywnym myśleniu pomaga modlitwa. – Dziękuję Bogu za każdy szczęśliwy powrót Marka. Wspólnie przeżywali katastrofę cementowca „Cemfjord” z 7 Polakami na pokładzie, który 2 stycznia zatonął u wybrzeży Szkocji. – Ta tragedia nami wstrząsnęła. Bardzo współczujemy wszystkim rodzinom zaginionych marynarzy – mówi ze wzruszeniem pani Ewa. – „Co bym zrobiła, gdyby tam był Marek?” – to była moja pierwsza myśl...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.