22 lata temu, 14 stycznia 1993 roku w czasie rejsu ze Świnoujścia do Ystad w Szwecji zatonął prom samochodowo-kolejowy "Jan Heweliusz". W tej największej powojennej morskiej tragedii, z udziałem polskiego statku, zginęło 55 osób. Uratowano zaledwie 9.
Na morzu szalał sztorm, prędkość wiatru dochodziła do 160 km na godzinę. Po godzinie 4.00, znajdując się około 15 mil od przylądka Arkona na niemieckiej wyspie Rugia, statek przewrócił się na burtę, a następnie stępką do góry i po kilku godzinach zatonął.
Na pomoc "Janowi Heweliuszowi" pospieszyły inne jednostki. Do akcji ratowniczej przestąpiły promy "Nieborów" i "Kopernik", niemiecki holownik ratowniczy "Arkona" i polski statek "Huragan". O 7.00 nad miejsce tragedii nadleciały niemieckie, duńskie i szwedzkie helikoptery.
Mimo że większość osób znajdujących się na pokładzie przeżyła katastrofę, część z nich zginęła z zimna, potęgowanego przez silny wiatr i wysokie fale zalewające wnętrza tratw ratunkowych. Udało uratować się 9. członków załogi. Nie odnaleziono ciał kilku osób.
W katastrofie zginęło 35 pasażerów, w tym dwoje dzieci i 20 członków załogi. Wśród ofiar było 6 gdynian: Tomasz Brudnicki, Włodzimierz Szpilman, Mieczysław Ostrzyniewski, Stanisław Pacek, Tadeusz Łostowski, Paweł Sobociński. Kilka lat temu zostali oni upamiętnieni pomnikiem stojącym na cmentarzu na gdyńskim Witominie.
Wrak Heweliusza wciąż leży na dnie Bałtyku na głębokości 27 metrów. Mimo sprzeciwu rodzin ofiar katastrofy, do wnętrza wraku są organizowane podwodne wyprawy. W 2008 roku podczas eksploracji Heweliusza zginął polski nurek.
Przyczyny zatonięcia promu badały Izby Morskie w Szczecinie i Gdyni oraz Odwoławcza Izba Morska. Orzeczenia różniły się między sobą. Ostatecznie odpowiedzialnością obarczono częściowo armatora, Polski Rejestr Statków, administrację morską, a także załogę, w tym kapitana promu.