Kult św. Wojciecha. – On daje nam lekcje, że chrześcijanin musi ewangelizować, niezależnie od osobistych doświadczeń i warunków, w jakich przychodzi mu żyć – mówi Tadeusz Jabłoński, dziennikarz i publicysta, autor licznych publikacji o świętym.
Mimo że Wojciech jest jednym z głównych patronów Polski, o nim samym wiadomo niewiele. Do czasów współczesnych o świętym przetrwały jedynie strzępki informacji. Historycy średniowiecza uważają, że Wojciech, który w 956 roku przyszedł na świat w rodzinie czeskiego księcia Sławnika, przez rodziców został przeznaczony do kariery wojskowej. – Świadczyć o tym ma jego imię. „Wojciech” można tłumaczyć jako „pociecha dla wojska” lub „ten, który cieszy wojów” – wyjaśnia ks. dr Leszek Jażdżewski, historyk, autor książki o dziejach Kościoła na ziemi gdańskiej.
Plany wojskowej kariery pokrzyżowała jednak ciężka choroba, którą Wojciech przeszedł w dzieciństwie. – Gdy powrócił do zdrowia, matka w podziękowaniu Bogu za uratowanie jego życia przeznaczyła go do służby innego rodzaju. Trzeba dodać, że także mającej wiele wspólnego z wewnętrzną dyscypliną i duchem służby – dodaje ks. Jażdżewski.
Aby umożliwić mu odpowiednie przygotowanie do stanu duchownego, rodzice wysłali młodego Wojciecha do szkoły w Magdeburgu. Tam od arcybiskupa Adalberta przejął imię, pod którym znany jest w całej Europie. – Wojciech był człowiekiem szczerym. Mówił prawdę niezależnie od sytuacji. Był niezwykle prawy i gorliwy. To niezaprzeczalny plus. Jednak nie był dyplomatą. A w świecie z takimi przymiotami trudno się żyje. Musiał dwukrotnie uciekać ze stolicy biskupiej – opowiada ks. Leszek. Po raz pierwszy wówczas, gdy zaprotestował przeciwko sprzedawaniu czeskich poddanych w niewolę muzułmańską. Po świętokradztwie, jakiego dokonali przedstawiciele rodu Wrszowców, nie wahał się obłożyć ich klątwą. To wydarzenie oraz konflikt z rządzącym w Czechach księciem Bolesławem II skończyły się wymordowaniem rodziny Wojciecha. – Przy życiu pozostali tylko Sobibór, który uciekł do Polski, oraz Radzim Gaudenty – mówi ks. Jażdżewski.
Z misją do Prusów
Około roku 996–997 Wojciech przybył do Polski na dwór Bolesława Chrobrego, gdzie poprosił o pozwolenie, by mógł udać się z misją do Prus. Otrzymawszy zgodę, w 997, wyruszył. Wiadomo, że w okolice Gdańska przypłynął Wisłą. Trudno jednak dzisiaj powiedzieć, jakimi drogami przemierzał Pomorze. Część historyków twierdzi, że opuściwszy łódź, drogą lądową udał się do Gdańska, odwiedzając Gorzędziej, Bobowo oraz okolice Skórcza i Osieka. Jak twierdzi ks. Jażdżewski, większość naukowców odrzuca jednak tę teorię. Pewny natomiast jest fakt, że na jego drodze pojawił się Gdańsk.
Z wizytą świętego w grodzie nad Motławą związana jest także pierwsza notatka sporządzona przez Kanapariusza, autora dzieła pt. „Świętego Wojciecha żywot pierwszy”: „On zaś przybył najpierw do miasta Gdańska, położonego na skraju rozległego państwa i dotykającego brzegu morza. Tu, gdy miłosierny Bóg błogosławił jego przybyciu, gromady ludu przyjmowały chrzest” – pisał.
– Miasto znało już Chrystusa. Nie wiemy natomiast, jak bardzo ci ludzie byli przywiązani do Kościoła. Polska przecież przyjęła chrześcijaństwo 31 lat wcześniej. Na grodzie gdańskim musiał być jakiś namiestnik Mieszka I, a później Bolesława Chrobrego. Wiemy nawet, że istniała wówczas kaplica grodowa – opowiada ks. Jażdżewski. Podkreśla jednak, że udzielanie chrztu gdańszczanom, prawdopodobnie w Wielką Sobotę 997 roku, jest faktem. Niedługo później Wojciech udał się w okolice dzisiejszego Elbląga, gdzie pozostawił zbrojną ochronę. Za miejsce jego śmierci uznaje się Święty Gaj lub miejscowość Tenkity. Męczeństwo Wojciecha pociągnęło za sobą ogromne zmiany w pozycji Polski. – Zaledwie dwa lata po śmierci został kanonizowany. Wtedy ustanowiono pierwszą organizację Kościoła w Polsce. Została uroczyście ogłoszona na zjeździe gnieźnieńskim w 1000 roku. Czechy, od których przyjęliśmy chrześcijaństwo, taką organizację otrzymały dopiero kilkaset lat później – podkreśla ks. Jażdżewski.
Boso, na piechotę
Gniezno, w którym złożono relikwie świętego, stało się pierwszym w Polsce miejscem pielgrzymkowym. Do grobu św. Wojciecha pielgrzymował sam cesarz Otton III. Co więcej – szedł boso, na piechotę. W okolicach Gdańska powstały także ośrodki kultu Wojciecha. Już w XII lub XIII wieku na skraju Wyżyny Gdańskiej benedyktyni założyli klasztor i kościół pod jego wezwaniem.
– Niewątpliwie benedyktyni, którzy przybyli w okolice Gdańska, uważali, że tu trzeba uczcić św. Wojciecha. Z dokumentów wizytacji biskupich wiemy, że w XVI wieku stała już kaplica na wzgórzu. Wtedy uważano, że w tym miejscu spoczywało ciało świętego w oczekiwaniu na wykup przez Bolesława Chrobrego – mówi ks. Jażdżewski. Uważa jednak, że fakt pobytu św. Wojciecha na wzgórzu jest jedynie legendą.
Innego zdania jest proboszcz parafii św. Wojciecha ks. Krzysztof Ziobro. – Według tradycji to tutaj św. Wojciech nauczał i ochrzcił wielu. Benedyktyni przybyli tu w czasie stosunkowo nieodległym od śmierci świętego. Minęło zaledwie 200 lat. Musieli mieć jakąś wiedzę na temat tego miejsca. Mówi się też, że dopóki nie wykonano grobu w Gnieźnie, jego relikwie przebywały tutaj – podkreśla proboszcz.
– Już w XVI wieku istniał tu silny kult świętego. Na wzgórze wyruszały zarówno organizowane przez jezuitów pielgrzymki ze Starych Szkotów, jak i te z pobliskiego Łęgowa – stwierdza ks. Jażdżewski. Mieszkańcy Gdańska mogli przyłączać się do tych pielgrzymek. Robili to jednak wyłącznie indywidualnie. Okres, w którym niezwykle silnie rozwijał się kult św. Wojciecha, przypadał niestety na czas, gdy do Gdańska dotarła reformacja. Stąd ślady ówczesnego kultu znaleźć można jedynie w okolicznych miejscowościach. Przede wszystkim w osadzie św. Wojciecha, którą odwiedził nawet król Jan III Sobieski i ufundował obraz znajdujący się w głównym ołtarzu.
Ślady kultu św. Wojciecha znajdują się także w oliwskiej katedrze, która wówczas pełniła rolę klasztornego kościoła cystersów. W samym Gdańsku odrodzenie kultu św. Wojciecha przypada na okres dwudziestolecia międzywojennego. – Większą uwagę św. Wojciechowi poświęcił bp Karol Maria Splett. Kiedy powstawała diecezja, zależało mu, aby działało tu sanktuarium – relacjonuje ks. Ziobro. – W czasie międzywojennym na odpust organizowano specjalny pociąg, który z Gdańska przywoził tutaj ludzi. Później, po Mszy św., odbywał się dla nich piknik. Współcześnie do diecezjalnego sanktuarium św. Wojciecha także przybywają pielgrzymi. – To miejsce żyje. Wczoraj była tu pielgrzymka z sopockiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Dzisiaj przybył ksiądz z Czech, który zorganizował pielgrzymkę śladami św. Wojciecha i tutaj chce odprawić Mszę św. Co roku przyjeżdża też Polonia gdańska z Niemiec. Są nieszpory i Msza św. – wylicza proboszcz. Znakiem działania św. Wojciecha jest – według proboszcza – także liczna obecność wiernych na dorocznych obchodach diecezjalnego odpustu ku czci świętego patrona. Z Gdańska do sanktuarium wyruszają wówczas dwie pielgrzymki. Jedna młodzieżowa – sprzed znajdującego się nieopodal kościoła Świętej Trójcy pomnika świętego, druga – z bazyliki Mariackiej.
Anonim i sny proboszcza
Kult świętego pielęgnowany jest także w położonym na Wyspie Sobieszewskiej Świbnie. – Kiedy drogą morską Wojciech udawał się do Prus, na pewno tędy przepływał. Znaleziono tutaj także proste krzyże chrzcielne z czasów Wojciecha – opowiada ks. Krzysztof Gnich, proboszcz parafii. Podkreśla ogromny wkład, jaki w stworzenie Milenijnego Sanktuarium Chrzciciela Gdańska włożył jego poprzednik, ks. prał. Ryszard Wołos. Ksiądz Wołos do Świbna przybył w 1974 r. Jednak dopiero w 1981 r., kiedy władza zgodziła się na stworzenie w diecezji kilku nowych parafii, został tutaj proboszczem.
– Pierwszym impulsem do powstania sanktuarium był list, który dotarł do parafii w 1988 roku. Nieznany autor informował w nim, że zakończył budowanie drogi krzyżowej na brzegu Wisły, w pobliskim lesie. Prosił, aby ją poświęcić. Chciał także, aby nadano jej nazwę Droga Jana Pawła II lub św. Wojciecha – mówi ks. Wołos. Autor listu podkreślał, że kiedyś będzie to miejsce święte. Proboszcza w tym czasie nękały powtarzające się sny, w których widział duży kościół będący miejscem kultu św. Wojciecha. Uznał je jednak za mało realne. Położona na uboczu parafia ma zaledwie 1500 wiernych. Kiedy jednak dotarła do niej ofiarowana przez kapelana wojskowego ks. Kubalewskiego figura św. Wojciecha, wszystkich zaskoczył fakt, że zaczęły przybywać tu pielgrzymki. – Niektóre z nich liczyły nawet po 200 osób. Prowadził je ks. Eugeniusz Śliwka, werbista. O pierwszej z pielgrzymek dowiedziałem się na kilkanaście minut przed przybyciem pątników – mówi z uśmiechem kapłan. – I tak było co 10 dni. Po dwóch latach takich pielgrzymek napisałem do kurii, czy nie jest to znak, że ma tu powstać sanktuarium. Pozytywną odpowiedź dostałem po tygodniu – opowiada.
– Ks. Wołos założył tu także Bractwo Wojciechowe. To było w 2003 roku. Członkowie spotykają się raz w miesiącu na wspólnej modlitwie. Raz w miesiącu prowadzą także Drogę Krzyżową dla parafian. Co roku udają się też na pielgrzymkę do grobu patrona – mówi ks. Gnich. Zarówno ks. Wołos, jak i jeden z aktywnych członków bractwa Tadeusz Jabłoński nie kryją jednak żalu. Boli ich, że św. Wojciech – mimo licznych zasług – do dzisiaj nie jest oficjalnym patronem miasta. – Jak jest jakaś wielka impreza państwowa lub rocznica, którą przeżywa miasto, wówczas przypomina się pierwszą wzmiankę o mieście autorstwa Kanapariusza. A wraz z nią fakt chrztu Gdańska, którego dokonał św. Wojciech – mówi T. Jabłoński.
Zaznacza także, że święty nie tylko przyniósł mieszkańcom miasta dar chrztu. Włączył ich także w krąg zachodniej cywilizacji, która dzisiaj ulega erozji. – Postawa Wojciecha, jego bezkompromisowość, pokazuje, jak należy postępować w obliczu współczesnych zagrożeń – zaznacza 96-letni dzisiaj dziennikarz.
Centralne uroczystości ku czci św. Wojciecha rozpoczną się procesją na Wzgórze Wojciechowe 19 kwietnia o godz. 11.45 sprzed kościoła pw. św. Wojciecha w Gdańsku. O godz. 12 – Suma odpustowa.