Abstynencja. Z ks. dr. Bogusławem Głodowskim, duszpasterzem uzależnionych archidiecezji gdańskiej, o kochance wódce, która nie dzieli się z nikim, dopalaczach zbierających śmiercionośne żniwo i legalizacji marihuany rozmawia Jan Hlebowicz.
Jan Hlebowicz: W Kościele od wielu lat sierpień nazywany jest miesiącem trzeźwości. W tym szczególnym czasie duchowni zalecają wszystkim abstynencję. Nie wystarczy zwykłe umiarkowanie?
Ks. Bogusław Głodowski: Sierpień to dobry moment dla tych, którzy chcą rozpocząć trudny proces wyjścia z nałogu. Miesiąc bez alkoholu jest także wyzwaniem dla nieuzależnionych. Rezygnując z picia, jesteśmy wsparciem dla wszystkich próbujących pokonać chorobę. Na terenie archidiecezji gdańskiej w sierpniu odbywają się specjalne Msze św. za alkoholików i ich rodziny. W parafiach wystawiane są Księgi Trzeźwości, w których można zapisać intencje za osoby uzależnione czy przyrzeczenia zachowania abstynencji. Co roku organizowana jest także pielgrzymka trzeźwościowa z Oliwy do Matemblewa. Te wszystkie inicjatywy pomagają wyzwolić się z nałogu.
Ale przecież Kościół nie zakazuje picia alkoholu w ogóle...
Alkohol sam w sobie nie jest niczym złym. Natomiast nadużywany może spowodować ogromne spustoszenie duchowe. Uzależniony oddala się od Kościoła, przestaje przyjmować Eucharystię. Po wódce boli dusza, więc alkoholik robi wszystko, by ból minął. Dlatego zagłusza swoje sumienie i coraz bardziej pogrąża się w grzechu. Sięga po pornografię, mocniejsze używki, zaczyna zdradzać żonę, ucieka w pracoholizm, hazard, seksoholizm, używa przemocy wobec najbliższych. Jednocześnie coraz bardziej się wstydzi tego, jak postępuje, zaczyna brzydzić się sobą. Jednak nie szuka pomocy w Kościele, bo wyobraża sobie Boga jako faceta z batem, który tylko czeka, aby go ukarać. Często moment przełomowy nadchodzi wtedy, kiedy człowiek walczący z nałogiem uświadomi sobie, że mimo Hiroszimy, którą zrobił w swoim życiu, jest Ktoś, kto go kocha. Jeśli chcemy wyjść z nałogu, musimy najpierw przebaczyć sobie i pogodzić się z Jezusem.
Wielu uzależnionych twierdzi, że samo wyjście z nałogu bywa łatwiejsze od poradzenia sobie z rzeczywistością po odstawieniu kieliszka.
Kochanka wódka nie dzieli się z nikim. Zabiera wszystko. Jeśli chce się całkowicie pokonać nałóg, trzeba mozolnie odbudowywać to, co się zniszczyło – relacje z żoną, dziećmi, przyjaciółmi. Nie wystarczy tylko przestać pić. Najważniejsze jest uzdrowienie duszy.
Mówi się, że alkoholikiem jest się całe życie.
To prawda. Trzeba mieć świadomość, że alkoholicy codziennie walczą o swoją trzeźwość i bardzo potrzebują modlitwy. Pewien mężczyzna nie miał alkoholu w ustach od 25 lat. Ułożył sobie życie, odbudował relacje rodzinne, był szczęśliwy. Któregoś razu, na imprezie urodzinowej wnuka, spróbował szampana bezalkoholowego. Najpierw wypił jedną lampkę, potem butelkę. Sięgnął po wódkę. To, czego nie wypił przez ostatnie ćwierć wieku, „nadrobił” w dwa tygodnie.
Kiedy wiadomo, że człowiek ma problem z alkoholem? W którym momencie powinna zapalić się czerwona lampka?
Kiedy wsiadam do samochodu po alkoholu, kiedy wybieram jedynie towarzystwo osób pijących, kiedy zaczynam ukrywać przed najbliższymi, że piję, kiedy bez łyka piwa źle się czuję, jestem rozdrażniony...
W jaki sposób Ksiądz rozmawia z osobami uzależnionymi? Jak zachęca je do podjęcia terapii, do udziału w grupie samopomocowej?
Pracuję z osobami uzależnionymi od kilkudziesięciu lat. Odwiedzam meliny, w których spotykam ludzi pijących wszystko, co mają akurat pod ręką – płyny hamulcowe czy denaturat. Nie można wtedy podejść i powiedzieć: „Zabijasz się. Jeśli sięgniesz po butelkę jeszcze raz, możesz nie dożyć następnego dnia”. To nic nie da. Usłyszymy wtedy: „Ksiądz, zostaw mnie w spokoju”. Lepiej usiąść obok, porozmawiać zwyczajnie, wysłuchać z wyrozumiałością, czasami po prostu pomilczeć. Kiedy tak będziemy robić, nadejdzie w końcu moment, gdy człowiek uzależniony sam do nas przyjdzie i powie: „Pomóż mi”.
Kiedy to następuje?
Kiedy sięgnie się dna i chce się od niego odbić. U każdego alkoholika ten moment wygląda inaczej. W wielu przypadkach, niestety, nigdy nie nadchodzi. Kiedy jednak pojawia się w sercu chęć walki, nałogowiec sam wykręca numer telefonu albo idzie do konfesjonału. „Cztery lata temu rozmawialiśmy, ale ja nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jest ze mną źle. Teraz to wiem”. Wtedy zaczynam towarzyszyć takiej osobie w żmudnym, ogromnie wyczerpującym, długotrwałym procesie wychodzenia z nałogu.