- Prognoza pogody zupełnie się nie sprawdziła. Miało być zachmurzenie i wiatr o sile 3 stopni w skali Beauforta, a na trasie mieliśmy pełne słońce, wiatru prawie wcale - opowiada Radosław Tyślewicz, pomysłodawca i organizator Marszu Śledzia.
- To niezwykły widok. Kiedy patrzy się na te grupy ludzi, idące przez morze, to można mieć wątpliwości, co do działania własnych zmysłów. to wygląda naprawdę nierealnie - mówi pani Marianna z Krakowa. - Dowiedziałam się, że coś takiego można zobaczyć tutaj tylko raz w roku. Jestem tu przez zupełny przypadek. Ty bardziej cieszę się, że tak trafiłam.
Już po raz 15. w minioną sobotę wodami Zatoki Puckiej przeszedł Marsz Śledzia. Jak twierdzi organizator przedsięwzięcia, w tym roku na uczestników wydarzenia czekały liczne niespodzianki. - Pojawiam się na Rybitwiej Mieliźnie praktycznie od 2000 roku i pierwszy raz widzę tak szeroką, wystającą ponad wodę łachę. Jeszcze dwa tygodnie nie było tyle suchego, ile w tej chwili. Ale z tym wiąże się kolejna mniej przyjemna rzecz. Była tam ogromna ilość drobnych muszek, które prawie nas zjadły. Poczuliśmy się jak na Orinoko, a byliśmy przecież tylko na Zatoce Puckiej - stwierdza z zawadiackim uśmiechem Tyślewicz.
Po wyczerpującym marszu, na placyku tuż obok Morskiego Krzyża kończącego Aleję Zasłużonych Ludzi Morza, odbyło się wręczenie okolicznościowych dyplomów i odznak. Uczestnicy i sympatycy marszu mogli się także posilić grochówką oraz skosztować smakowicie przyrządzonego śledzia.
Wręczenia dyplomów dokonywał m.in. Jerzy Włudzik, wójt Kosakowa ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość - Tradycyjnie w imprezie uczestniczyło 100 osób. Najstarszy uczestnik miał 77 lat. Po raz pierwszy w historii otrzymaliśmy patronat wojewody. W imprezę tradycyjnie włączył się Urząd Morski. Jest z nami także Jerzy Włudzik, wójt Kosakowa, oraz Tyberiusz Narkowicz, burmistrz Jastarni - mówi Tyślewicz.
- Impreza wzbogaciła się o nowych partnerów. Jest też coś ciekawego dla obserwatorów marszu, m.in. rybny poczęstunek. Towarzyszy nam dobra muzyka. Jest także wydawnictwo Jasne, dzięki któremu wczoraj wydaliśmy pierwszą książkę o Marszu Śledzia „Śledź a sprawa polska”. Pozycja stanowi owoc konferencji naukowej z zeszłego roku. Impreza zaczyna obrastać elementami atrakcyjnymi dla osób, które tylko obserwują marsz. To mnie najbardziej cieszy - dodaje organizator.
- Kiedy zastanawiam się na tymi 15 laty, myślę, że gdyby to było moje dziecko, zaczynało by już chodzić własnymi ścieżkami. Dzień przed imprezą mieliśmy taką dyskusję, podczas której stwierdziliśmy, że podczas trwania Marszu Śledzia wiele zmieniło. „Śledź” zaczynał się wówczas, gdy nie byliśmy jeszcze w Unii Europejskiej. W Rewie nie było tego krzyża, nie było informacji turystycznej w Kuźnicy, ani ścieżki rowerowej przez półwysep. Nie było nowego portu w Kuźnicy. Marsz Śledzia stał się tego wszystkiego częścią - dzieli się swoją refleksją Radosław Tyślewicz.