Miałem nie pisać o wyborach. Oczywiście, jak każdy obywatel, mam swoją wizję tego, co dla Polski jest najlepsze. Jednak kilka rozmów i widok wiszących w Gdańsku zniszczonych plakatów przedwyborczych sprawił, że skapitulowałem.
Czas przed wyborami jest zawsze niezwykle ciekawy. Nie chodzi tylko o obserwację sprawności działań polityków, którzy chcą jak najlepiej zaprezentować swoją partię i osobistą kandydaturę do parlamentu. Przyznam jednak, że i to może budzić wiele przemyśleń. Bo czyż nie jest ciekawą postawa niektórych polityków, którzy z jednej strony odwołują się do przyjaznych relacji z Kościołem, mówią o poszanowaniu jego nauki, co więcej, sami głośno podkreślają swoje przywiązanie do chrześcijaństwa, a później jednym tchem krytykują tych, którzy w parlamencie głosują zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniem, nie zgadzając się np. na zabijanie nienarodzonych czy niemoralne rozwiązania, które prowadzą do degradacji społeczeństwa? Ktoś powie: "Na tym polega ta gra, trzeba zdobyć jak najwięcej głosów, nieważne z której strony".
Jednak takie postrzeganie gry przedwyborczej, może i praktyczne, jest zupełnie nie do przyjęcia. Po pierwsze, w oczach ludzi myślących powoduje totalną utratę wiarygodności takiego polityka. Jak bowiem zaufać komuś, kto swoje deklaracje i decyzje opiera wyłącznie na chwilowym zysku politycznym? Lub jak zawierzyć temu, kto albo nie zna nauki autorytetów, na którą się powołuje, albo po prostu zmienia swoje zdanie w zależności od tego, do kogo przemawia? I co zrobi taki człowiek, gdy mając władzę, stanie naprzeciw trudnych bądź niepopularnych, wymagających heroizmu decyzji? W życiu nie powierzyłbym komuś takiemu kierowania nie tylko państwem, ale nawet drobnymi pracami remontowymi w wiejskim zabudowaniu gospodarczym. Z całym szacunkiem dla rolników i ich ciężkiego trudu.
Taka postawa ma jednak jeszcze gorsze zabarwienie. Jest zbieżna ze staropolskim porzekadłem: "Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek" i za nic ma obywatela oraz to, co on myśli. Obecne jest tu założenie, że obywatel z natury jest głupcem i wszystko "kupi", a naród sprowadza jedynie do roli maszynki do głosowania.
Od pewnego czasu słyszę, jak to będzie strasznie, jeżeli wybory wygra formacja zjednoczonej prawicy. Samodzielnymi rządami tejże straszą już nie tylko czujący kres swojej władzy politycy. Czynnie włączają się w tę narrację mainstreamowe media. Mimo że jestem zmęczony tym ciągłym bełkotem, oglądam jeszcze programy publicystyczne. Trochę z obowiązku, ale przede wszystkim z niepohamowanej żądzy wiedzy. Niedawno, nocą tuż przed snem, oglądałem powtórkę jednego z takich programów. Dziennikarze, odpowiednio dobrani publicyści i kilku znanych z telewizji naukowców (których poglądy są na tyle czytelne, że już na początku programu doskonale wiadomo, co powiedzą) z troską debatowali nad tym, jak odwrócić przedwyborcze trendy. Rozmawiali tak, jakby była to narada sztabu wyborczego. "Zaraz!" – pomyślałem. "Przecież naród, to nie stado baranów. Nie wolno nim manipulować!”. A w tę stronę właśnie prowadziła cała rozmowa. Kiedy zasypiałem, pojawiła mi się przewrotna myśl. Jeszcze kilka takich sesji prania mózgu i może mi również przyśni się Jarosław Kaczyński, z wampirzymi zębami, ganiający po podwórku Bogu ducha winne dzieci.
Ostatnio jedna z przedstawicielek obecnej władzy drżącym głosem przestrzegała przed falą nienawiści, jaka stanie się doświadczeniem naszego kraju, jeżeli zwycięży zjednoczona prawica. Że deklarowana przez nią chęć wspólnych działań z opozycją jest zwykłym kłamstwem, a przyszłość, która nas czeka gorsza jest od losu syberyjskich zesłańców. To taki apel płynący z partii, która wciąż mówi o miłości. Jednak kiedy postanowiłem odwiedzić mojego ojca, mieszkającego na gdańskim Przymorzu, zdziwił mnie pewien fakt. Niedaleko mojego rodzinnego domu wiszą smutne, połamane plakaty przedwyborcze. Spogląda z nich Jarosław Sellin. Ale nie taki zwyczajny. Patrzy na mnie Sellin z brodą, Sellin w okularach, Sellin z zygzakiem na czole, Sellin z bliżej niezidentyfikowaną substancją wypływającą z ust... A na jednym ze skrzyżowań przejeżdżającym obok kierowcom pustym spojrzeniem spogląda w oczy Andrzej Jaworski. Dlaczego pustym? Dlatego, że ktoś zrobił mu w miejscach, w których były oczy, dwie ogromne dziury. Dodam, że obok wiszą nietknięte plakaty przedstawiające uśmiechnięte twarze polityków innych formacji. Pomyślałem, że z tą prognozowaną falą nienawiści jest tak, jak z próbą złapania kieszonkowca. Kiedy już trzymasz go za rękę, on sam najczęściej woła: "Łapaj złodzieja!".
Cóż. Można powiedzieć, że jesteśmy do tego przyzwyczajeni. A na potrzeby określenia działań podejmowanych przez przedstawicieli obecnej władzy można sparafrazować słowa z kultowej polskiej komedii: "Demokracja – demokracją. A zwycięstwo i tak musi być po naszej stronie". Tylko kim przy takim podejściu jest polski obywatel?