- To rzeka dla poszukiwaczy przygód. Tu wszystko jest niebezpieczne. Natura, nawigacja, handlarze narkotyków, bagna, jadowite węże, malaria i... piranie - mówi Marcin Gienieczko, który samotnie przepłynął Amazonkę.
W Spichlerzach na Ołowiance 9 grudnia Marcin Gienieczko, podróżnik, dziennikarz i autor książek, przekazał do zbiorów Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku swoje canoe - łódź, w której w tym roku spłynął samotnie Amazonkę. Wyczyn podróżnika może wkrótce trafić do Księgi Rekordów Guinnessa.
Podróżnik ma 37 lat i jest zawodowym marynarzem morskim oraz śródlądowym. Specjalizuje się w dużych projektach eksploracyjnych. W 2003 roku przepłynął pontonem największą rzekę Alaski - Jukon. Pokonał Góry Mackenzie i rzekę Kołymę. W tym roku postanowił samotnie zmierzyć się z Amazonką.
Do wyprawy przygotowywał się 2 lata. Wystartował 17 maja 2015 roku na plaży Cerro La Virgen nad Pacyfikiem. Podróżnik podzielił ekspedycję na 3 etapy: rowerowy, rzeczny i biegowy. Pokonanie pierwszego zajęło mu 11 dni. W San Francisco M. Gienieczko wsiadł do canoe.
Przez 94 dni pan Marcin wiosłował po 12 godzin dziennie. Przepłynął prawie 6 tys. km. Jednym z najtrudniejszych odcinków okazała się tzw. strefa narco, znajdująca się w Peru. - Pewnego dnia, płynąc z wszystkimi pozwoleniami, usłyszałem strzał i krzyki: "Gringo, gringo!". Potem padł kolejny strzał i jeszcze jeden. Ten ostatni był wymierzony we mnie. Kula nie trafiła, przeleciała tuż obok - opowiada. - Podpłynęli do mnie Indianie, wymierzyli lufy w moją stronę i spytali, co robię w tym miejscu. Pokazałem pozwolenia i dokumenty od prezydenta całej społeczności indiańskiej nad rzeką zezwalające na podróż tym odcinkiem. Indianie uśmiechnęli się i przeprosili za strzały. Tłumaczyli, że muszą pilnować tego terenu ze względu na terrorystów i handlarzy narkotyków.
Przez całą drogę musiał uważać na niebezpieczne zwierzęta żyjące w tym rejonie - pająki ptaszniki, anakondy i piranie. - W pewnym momencie canoe się przewróciło. Na szczęście nie miałem na ciele żadnej rany. Dzięki temu nie stałem się obiadem piranii - wspomina. - Pewnej nocy próbował się wślizgnąć do mojego śpiwora wąż - na szczęście była to tylko niewielka anakonda - dodaje z uśmiechem.
Jednak największym wyzwaniem okazała się sama rzeka. - Czasami Amazonka porywała canoe w taki wir, że łódka kręciła się jak w pralce. Raz obróciło nas 4 razy, nabraliśmy wody, wszystko było zanurzone, tylko dziób był na powierzchni - relacjonuje.
Ostatnim etapem wyprawy był 80-kilometrowy etap biegowy. Swoją podróż i wyczyn M. Gienieczko dedykował podopiecznym Pomorskiego Hospicjum dla Dzieci. Wyprawę zgłosił także do Księgi Rekordów Guinnessa w kategorii "najdłuższa samotna podróż canoe".
Po powrocie z Ameryki Południowej podróżnik postanowił ofiarować swoje canoe Narodowemu Muzeum Morskiemu w Gdańsku, jako "symbol pasji i triumfu człowieka nad żywiołem wodnym".
- Systematycznie powiększamy muzealną kolekcję jednostek, które są przykładem niezwykłego hartu ducha i ogromnej determinacji swoich kapitanów. Mamy już w zbiorach ponton, na którym Arkadiusz Pawełek przepłynął Atlantyk - mówi dr inż. Jerzy Litwin, dyrektor NMM. - Kanadyjka ofiarowana przez pana Marcina będzie prezentowana zwiedzającym w siedzibie głównej muzeum. Planujemy także, aby w przyszłości eksponować łódź obok naszych trzech zabytkowych jachtów, w nowo budowanym tczewskim oddziale placówki.