Rocznica katastrofy w MTK. – Kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki spadających blach, pomyślałem, że ktoś zahaczył o jakiś regał z pucharami. Popatrzyłem w prawo. Bez namysłu krzyknąłem: „Ludzie! Tu się wszystko wali” – wspomina Andrzej Struck, prezes puckiego oddziału Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych.
Impreza dla nich właściwie się już kończyła. Przyjechali tu porannym pociągiem z Wybrzeża. Po całodziennym zwiedzaniu stoisk i emocjach związanych z odbywającymi się konkursami byli już nieco zmęczeni. Nie chcieli jednak w oczekiwaniu na powrotny pociąg siedzieć na zimnym dworcu. Postanowili więc pozostać jeszcze chwilę w ogrzanej hali. – Właśnie wstałem, żeby zrobić zdjęcia kolegom siedzącym na ławkach. Nagle rozległ się ogromny trzask. Myślałem, że ktoś wpadł w szklane stoisko. A to spadały świetliki. Wszystko trwało zaledwie kilkanaście sekund – mówi Tomasz Piątek, sekretarz puckiego oddziału PZHGP. – Nagle zgasły światła. Pobiegłem pod scenę. Tam straciłem przytomność – opowiada. Kiedy się ocknął, próbował na kolanach wygramolić się spod blach i kątowników. W ciemności dostrzegł kilku ludzi zakleszczonych w zawalonej konstrukcji. – Sami nie potrafili wyjść. Kilku udało mi się wyciągnąć. Ale byli i tacy, którym bez specjalistycznego sprzętu pomóc się nie dało – wspomina, nie kryjąc emocji. Kiedy już wyszedł przed halę, zobaczył siedzącego na hałdzie śniegu swojego wujka Mariana. – Cały był pokiereszowany – mówi Tomasz. Dopiero wówczas poczuł, że jest przemoczony do suchej nitki. W 17-stopniowym mrozie jego ubranie po chwili zamarzło.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.