Bractwo św. Pawła. – Męskości trzeba się uczyć. Wzorzec metra przechowywany jest w Sèvres pod Paryżem. Skoro to Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, to On także ma najlepszą receptę, jak zrealizować naszą męskość – mówi Waldemar z bractwa.
Różni ich prawie wszystko – wykształcenie, wykonywane zawody i historie ich życia. Najmłodszy z braci ma 20 lat. Najstarszy przekroczył siedemdziesiątkę. Łączy ich poczucie zdań, jakie stawia przed nimi bycie mężczyzną oraz poszukiwanie Bożego prowadzenia.
Od patriotyzmu do wiary
Na początku wszystko miało być inaczej. Prowadzącemu charyzmatyczną Grupę Uwielbienia Bożego Miłosierdzia ks. Krzysztofowi Ławrukajtisowi nie dawała spokoju myśl o konieczności stworzenia inicjatywy przeznaczonej wyłącznie dla mężczyzn. Wspólnoty, która uwzględni specyfikę męskiej duchowości. – Zanim powstało bractwo, wpierw stworzyliśmy grupę inicjatywną ruchu patriotycznego. To patriotyzm miał być na pierwszym miejscu. Czuliśmy, że mamy przekazywać wartości narodowe, a przy okazji budzić wiarę i kształtować się pod względem religijnym – opowiada Waldemar, który w bractwie jest od pierwszych chwil jego istnienia.
– Z czasem na pierwszy plan wyszła właśnie wiara, a tłem pozostał patriotyzm. I to był strzał w dziesiątkę – dodaje. W tej zmianie dostrzega ingerencję samego Boga. Członkowie wspólnoty nie mają złudzeń. Dostrzegają kryzys męskości, jaki stał się udziałem współczesnego świata, a także fakt, że coraz mniej mężczyzn uczestniczy dzisiaj aktywnie w życiu Kościoła. Mówią wprost: – Facetów nie ma dzisiaj w kościele. Chcemy ich przyciągnąć. Sprawić, że bez lęku będą potrafili świadczyć o Bogu.
Błogosławione różnice
Przyczynę tego stanu rzeczy postrzegają nie tylko w kontekście kryzysu męskości. Dostrzegają, że mężczyzna w życiu codziennym, ale także w duchowości potrzebuje czegoś zupełnie innego niż kobieta. – Kiedy patrzę na moją żonę, widzę, że kobiety mają w sprawach wiary potrzebę pewnej egzaltacji. Facet potrzebuje czegoś zupełnie innego. My jesteśmy powołani do odpowiedzialności i działania. A sprawy z Panem Bogiem załatwiamy konkretnie i, można powiedzieć, skrótowo – tłumaczy Waldemar. – Kobieta jest stworzona do tego, by doświadczać piękna i piękno dawać, otwierać przed facetem zupełnie nieznane mu światy. Facet ma to wszystko ogarnąć. Wziąć za to odpowiedzialność i ukierunkować. Moja żona mówi, że zakotwiczam jej relację z Bogiem w konkretnej rzeczywistości, bo mocno stąpam po ziemi – zaznacza. Formacja i modlitwa łączą się tutaj w jedno. Jest miejsce zarówno na spotkania kręgu biblijnego, jak i wspólnotową modlitwę. Wystarczy dodać, że członkowie bractwa utworzyli dwie róże Żywego Różańca. – To miejsce dla każdego faceta. Spotykamy się nie tylko w kościele. Jedno z naszych spotkań przy stole zakończyło się szczerymi świadectwami wiary. Wówczas pomyślałem: „Kurczę, jakie to fajne towarzystwo” – opowiada Waldemar. Ich spotkania nie mają jednak służyć wygodzie i własnemu zadowoleniu. Członkowie bractwa mają świadomość, że miejscem, w którym ma się realizować ich męskość, jest rodzina. „Zanim współczesny chłopiec osiągnie wiek 6 lat, spędzi więcej czasu przed telewizorem niż na rozmowie z ojcem przez całe swoje pozostałe życie” – takie słowa znalazły się w opracowanym przez nich filmie, który zamieścili na prowadzonym przez bractwo kanale na YouTube. Chcą się więc kształtować po to, by być lepszymi ojcami i mężami.
Różne drogi do męskości
Waldemar zawsze miał żyłkę do handlu. Pierwszy poważny biznes założył już na studiach. Z czasem rozwinął interesy. – Byłem człowiekiem sukcesu. Udawało mi się wszystko, ale bardzo mocno polegałem na sobie. Uważałem, że jak zapewnię rodzinie finansowanie, to wszystko będzie OK – opowiada. Wychowany w tradycyjnym, katolickim domu, modlitwę i udział w niedzielnej Mszy św. traktował jako obowiązek. W czasach studenckich, nawet po zakrapianych imprezach, szedł rano do kościoła, a koledzy mówili z uznaniem: „Waldek to człowiek wielkiej wiary”. Dzisiaj te wspomnienia powodują jego szczery śmiech. Widzi także, że mimo wszystko Bóg nie opuszczał go na jego drogach. Osiem lat po ślubie, kiedy bezskutecznie starali się z żoną o dziecko, padł na kolana przed Matką Bożą w Matemblewie. Napisał też do Niej list. A Maryja odpowiedziała błogosławieństwem. Opowiada, że prawdziwy przełom nastąpił dopiero w 2005 roku. Po raz pierwszy wyjechał z rodziną na święta wielkanocne. Do Rzymu. Był na placu św. Piotra podczas ostatniego błogosławieństwa, którego publicznie udzielił Jan Paweł II. – Kiedy wróciliśmy z Rzymu, usłyszeliśmy, że papież umiera. Klęknęliśmy całą rodziną i zaczęliśmy się modlić. Przyszły także refleksje. Doszliśmy do wniosku, że to całe nasze chodzenie do kościoła jest do niczego. Uganiam się za kasą, stoję w kościele i myślę, jaki będzie utarg w moim sklepie. Pojawiło się pragnienie czegoś więcej – wspomina. W życiu duchowym pomocą okazał się paradoksalnie upadek jego firmy. Wtedy trafił najpierw do prowadzonej przez ks. Krzysztofa wspólnoty. Później stał się jednym z pierwszych członków bractwa. – Kiedy zacząłem się formować, pojawiły się pragnienia uwielbienia Boga. Dzisiaj chodzę zarówno na spotkania, które formują mnie intelektualnie, jak i na uwielbienie, i jestem w totalnej równowadze. Dostaję wszystko, czego potrzebuję – podkreśla. A jego nowa firma prosperuje doskonale.
Sztafeta pokoleń
Paweł był ministrantem. Chodził na pielgrzymki. To tam właśnie, przez ks. Krzysztofa, złapał kontakt z bractwem. Mimo młodego wieku, sprawuje kierownicze stanowisko w jednej z firm działających na terenie gdańskiego portu. Widać, że jest samodzielny i zdyscyplinowany. Jak mówi, dyscypliny nauczył się, służąc jako ministrant. Nie porzucił swojej parafii nawet wówczas, gdy rodzice przeprowadzili się z Gdańska do Banina. Od IV klasy podstawówki dojeżdżał co niedzielę do swojego dawnego kościoła. Tak było do końca studiów. Jego ojciec prowadził firmę. Jednak różnice w postrzeganiu jej przyszłości spowodowały, że poszedł na swoje. Zarabiał połowę mniej, ale czuł się niezależny. Był też doskonale zapowiadającym się zawodnikiem rugby. Trenował w gdańskiej Lechii. Swoją żonę poznał na pielgrzymce do Częstochowy. Mimo że zawsze był związany z Kościołem, twierdzi, że dopiero bractwo dało mu możliwość pełnego rozwoju. – Ta wspólnota jest mi potrzebna do tego, by móc normalnie funkcjonować. Zdziwiło mnie to, że na tych spotkaniach faceci czytają Pismo Święte. Wiedziałem wprawdzie, gdzie ono leży u mnie w domu. Ale nikt po nie nie sięgał – mówi zamyślony. Wspólnota daje mu też możliwość nadrobienia tego, co było jego głodem w młodzieńczym wieku. – Miałem z ojcem raczej rzadki kontakt. Pracował. Zapewniał nam byt materialny. Pytał, co u mnie, ale zawsze miałem głód lepszego kontaktu. Mój ojciec jest w wieku Waldemara – dodaje.