Wielki Czwartek. Łóżko ks. Kaczkowskiego otaczają najbliżsi. Rodzice trzymają syna za rękę. Ksiądz Jan jest już bardzo słaby, od kilku dni właściwie się nie odzywa. Jednak w pewnym momencie otwiera delikatnie usta i powtarza cicho: "Miłosierdzie, miłosierdzie, miłosierdzie...".
To jego ostatnie słowa. – Wiedział doskonale, co go czeka, i że koniec jest nieuchronny. Jasiu był przygotowany do śmierci. Podobnie jak my. Oswajał nas i całą Polskę z tematem nieuleczalnej choroby, cierpienia, godnego odchodzenia. Swoją postawą, pozbawioną pretensji, żalu, pełną uśmiechu i poczucia humoru, dodawał siły nie tylko najbliższym, ale także swoim podopiecznym i ciężko chorym w całym kraju – mówi pan Józef, tata ks. Jana.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.