– Z okolicznych wsi ludzie zawsze dojeżdżali do pracy w stoczni. Oni nie boją się ciężkiej pracy. Uważam, że inicjatywa Stoczni Nauta będzie sukcesem wszystkich – mówi Aldona Czerwińska, dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Kłaninie.
Kłanino to niewielka miejscowość nieopodal znanych w całej Polsce nadmorskich kurortów. Dzieli ją zaledwie kilkanaście kilometrów od Władysławowa, Żarnowca czy Jastrzębiej Góry. Jednakże, mimo usytuowania w pobliżu znanych szlaków letnich podróży, nie wzbudza szczególnego zainteresowania żądnych atrakcji turystów, a zza szyb pędzących w kierunku Jeziora Żarnowieckiego czy Karwi samochodów łatwo przeoczyć nawet tablicę z nazwą miejscowości. Szkoda, bo w okolicach jest wiele wciąż nieodkrytych zakątków o niezwykłych walorach. Największym jednak kapitałem Kłanina i okolicznych miejscowości są ludzie. Otwarci, prostolinijni, nawykli do ciężkiej pracy. Od 70 lat w proces kształtowania charakteru tutejszej społeczności zaangażowana jest także miejscowa szkoła.
Wstrzelić się w rynek
Pierwotnie była to Zasadnicza Szkoła Zawodowa, kształcąca okolicznych rolników. Później uruchomiono tu także technikum. Tak było do końca lat 90. XX w. Później, aby dostosować się do zmieniających się potrzeb, szkoła zaczęła edukować w przeróżnych kierunkach. – Kształciliśmy techników ekonomistów, informatyków, hotelarzy. Obecnie uczymy także techników żywienia i kucharzy. Chcemy wypuszczać ludzi, którzy nie będą fachowcami tylko na papierze, ale w rzeczywistości – mówi dyrektor Czerwińska. Od kilku lat w szkole istnieją klasy o profilach straży granicznej i policyjnym. Uczący się w nich młodzi ludzie mają zajęcia z aktywnymi zawodowo funkcjonariuszami. – Zawsze musieliśmy się starać bardziej niż inne szkoły, które mają lepszą lokalizację. Mamy dość mizerny dojazd. Musimy więc mieć taką ofertę i pomysł, by przyciągnąć do nas ucznia – tłumaczy dyrektor. Działania szkoły wpisują się w panujące obecnie tendencje. – W ostatnich dwóch latach stawia się w Polsce i w naszym powiecie szczególnie mocno na rozwój szkolnictwa zawodowego. Nie chcemy produkować bezrobotnych. Potrzeba więc kształcenia w porozumieniu z pracodawcami oraz modyfikowania programów. Wszystko ma być konkretnie powiązane z potrzebami rynku pracy – zaznacza dyrektor Czerwińska. Aby sprostać tym wymaganiom, w porozumieniu z gdyńską Stocznią Nauta rozpoczął się nabór do klasy o nowym profilu – spawacza/montera okrętowego.
Monter uczy się 10 lat
– Ludzie z tego rejonu jeżdżą od lat do pracy do stoczni – mówi Adam Karsznia, spawacz pracujący w jednej z trójmiejskich stoczni. Swoją pracę w nieistniejącej już Stoczni Gdynia rozpoczął przed 21 laty. Stoczniowcem postanowił zostać zaraz po zakończeniu obowiązkowej wówczas służby wojskowej. – Pojechałem do stoczni i powiedziałem, że chcę być spawaczem. Odbyłem półroczny kurs i zostałem rzucony do pracy. A tam człowiek cały czas się uczył – opowiada. – Spawacza można nauczyć szybciej. Ale monter uczy się często nawet 10 lat. Początkowo robi sprawy proste, te trudniejsze wykonują starsi – wyjaśnia. Dodaje, że był to czas, w którym stocznie dbały o działanie szkół zawodowych. Ze Starzyna, gdzie mieszka, robotników do stoczni dowoził specjalny autobus. Wraz z upadkiem stoczni w Gdańsku i Gdyni załamało się także szkolnictwo zawodowe w tej dziedzinie. Kandydaci do zawodu kształcą się obecnie głównie na trwających zaledwie miesiąc kursach. – Taki podstawowy kurs kosztuje jednak 8 tys. zł, a człowiek po nim niezbyt orientuje się w wykonywanej robocie. Musi trafić do dobrej brygady, w której wszystkiego nauczy się w praktyce – mówi A. Karsznia. Dlatego właśnie uważa, że inicjatywa stworzenia w Kłaninie klasy stoczniowej jest strzałem w dziesiątkę. Adam kocha swoją pracę. – To ciężki chleb, ale i ciekawy zawód. Nigdy bym go nie zmienił. Budujesz statek. Nie spawasz gdzieś w hali jakichś elementów. Robimy statki po 300 metrów. To daje satysfakcję. Patrzysz na wodowany statek albo widzisz go w telewizji i myślisz: „To mój statek”. Przyglądasz się kadłubowi i poznajesz swoje spawy – opowiada. Mimo że jest brygadzistą i kieruje pracą 26 ludzi, twierdzi, że potrafi rozpoznać autorów większości spawów. – Każdy spaw jest jak podpis. Każdy z nas spawa dobrze. Ale każdy z pewną specyfiką – mówi z pasją. Czy można z tego utrzymać rodzinę? Adam ze swojej pracy utrzymuje żonę i dwie córki. Twierdzi, że niczego im nie brakuje. – Choć praca wymaga wiele trudu i zajmuje wiele czasu, moi pracownicy mówią, że nigdy tak nie zarabiali – dodaje.
Pokoleniowa dziura
– W zawodzie spawacza czy montera już kilka lat temu pojawiła się poważna luka na rynku. Minęło kilka lat od upadku stoczni. Szkoły zawodowe przestały tworzyć kadry dla stoczni. Część pracowników pracuje u nas, część wyjechała, część się przebranżowiła. Zostali starsi. Ale by zapewnić pracowników na dalsze lata, musimy współpracę ze szkołą rozpoczynać dzisiaj – tłumaczy Sławomir Latos, prezes Stoczni Nauta, która wystąpiła z inicjatywą stworzenia stoczniowej klasy w Kłaninie. – Ta współpraca nie przyniesie nam pracowników za miesiąc, dwa czy rok. To inwestycja w przyszłość, z myślą, co będzie się działo w stoczni za parę lat. Teraz jest to dla nas wysiłek, który, jak zakładamy, przyniesie obopólne korzyści po kilku latach – dodaje. Pomysł powołania takiej klasy po raz pierwszy pojawił się na posiedzeniu zarządu. – Dyskutowaliśmy o tym, a szkoła w Kłaninie wykazała zainteresowanie, wolę współpracy oraz pełen profesjonalizm – mówi prezes.