Wymyśliła coś, czego w Polsce jeszcze nie było – takie białe niby nic, a jednak dla małych „atopików” to więcej niż może się wydawać.
Gdy najmłodszy synek pani Sylwii miał półtora roku, zaczął chorować. Zanim postawiona została właściwa diagnoza, minęło kilka miesięcy, a choroba dziecka drastycznie postępowała. – Mały drapał się aż do krwi. W pewnym momencie nie było na jego ciele zdrowego miejsca. Dla nas to był dramat, bo nie wiedzieliśmy, jak możemy Rysiowi pomóc – opowiada Sylwia Pangsy-Kania. Kolejne wizyty u lekarzy nie przyniosły rozwiązania. – Jedna z lekarek zaleciła, a było to zimą, aby mały nigdzie nie wychodził. Teraz wiemy, że to było najgorsze, co można było zalecić – mówi pani Sylwia. Najgorsze, bo – jak się później okazało – Rysio cierpi na ciężką postać atopowego zapalenia skóry (AZS). – Na to nie ma jeszcze lekarstwa. Jedyne, co możemy, to minimalizować objawy – podkreśla.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.