Dla kogo zostało stworzone Muzeum II Wojny Światowej?
Muzeum, którego budowę rozpoczęto 8 lat temu, 23 marca zostało udostępnione zwiedzającym. Można powiedzieć: "W końcu!", bo początkowo otwarcie planowano na 1 września 2014 roku. Prace się jednak opóźniły, a koszty budowy wzrosły z 360 do prawie 450 mln zł.
Wystawa od strony wizualnej robi ogromne wrażenie. Pełne szczegółów, starannie wykonane rekonstrukcje ulicy czasu międzywojnia i ruin miasta, nad którymi góruje sowiecki czołg, pełnią funkcję wehikułu czasu. Sprawiają, że choć na chwilę możemy zbliżyć się do tego, co czuli nasi dziadkowie tak niedawno - nieco ponad 70 lat temu, kiedy po okresie zaborów mozolnie odbudowywana Polska legła w gruzach wojennych działań. Kompleksowo oddana część poświęcona warunkom życia w niemieckich obozach koncentracyjnych, przypominająca kaplicę z relikwiami sala z pamiątkami po ofiarach mordu w Katyniu czy ściana ułożona z walizek - symbol zamordowanych w Auschwitz, w pełni oddają grozę i dehumanizację wojny, w której losy jednostek przestają się liczyć.
Całość dopełniają niezwykłe eksponaty, zdobyte m.in. od darczyńców. Na wystawie znajdziemy klucze do żydowskich mieszkań w Jedwabnem, żołnierskie umundurowanie, maszynę szyfrującą Enigma, a także dwa czołgi, niemiecką torpedę i wagon kolejowy produkcji niemieckiej. Dodatkowo na wystawie głównej znalazło się wiele niezwykłych zdjęć i plakatów. Jak choćby ten pochodzący z radzieckiej gazety "Prawda". Widzimy na nim "pocałunek pokoju" radzieckiego żołnierza i "wyzwalanego" chłopa. To alegoria "zjednoczenia" narodów wschodniosłowiańskich w ramach Związku Sowieckiego.
Z drugiej strony należy podkreślić, że robiące wrażenie formy wystawiennicze nie są niczym nowym i szczególnie oryginalnym. Wielki sowiecki czołg stojący na zrujnowanej ulicy nawiązuje do rozwiązania z Domu Terroru w Budapeszcie, który zwiedzałem przed kilkoma laty. Podobna rekonstrukcja ulicy z epoki II RP znajduje się w muzeum POLIN w Warszawie. Przykłady odniesień do innych światowych i europejskich ekspozycji można mnożyć.
Duże wrażenie na zwiedzających robi scenografia przedstawiająca zrujnowaną ulicę. Na gruzowisku kamienicy góruje sowiecki czołg Jan Hlebowicz /Foto Gość Spacerując od jednego punktu do drugiego, analizowałem treść wystawy. Niezwykle ciekawa jest część poświęcona m.in. terrorowi nazistowskich Niemiec i sowieckiej Rosji. Dramat obozów koncentracyjnych, pracy przymusowej, masowych wysiedleń, głodowego wyniszczania jeńców, niemiecki plan eksterminacji tzw. istnień niewartych życia (eutanazja) - w dosadny i przekonujący sposób ukazują tragiczne konsekwencje systemów totalitarnych i wojny.
Na niemal całej wystawie najważniejsze elementy polskiego doświadczenia wojennego - Wrzesień '39, Polskie Państwo Podziemne, powstanie warszawskie, zagłada inteligencji, rzeź wołyńsko-galicyjska - przeplatane są informacjami poświęconymi wojnie Niemiec z Francją, czystkom etnicznym dokonywanym przez Chorwatów czy japońskiemu imperializmowi. W pewnym momencie zacząłem zadawać sobie pytania: "Kto jest adresatem tych treści? Dla kogo wystawa została stworzona?".
Wątpliwościami podzieliłem się z pracownikiem muzeum. Usłyszałem, że odbiorcą wystawy jest przeciętny Álvaro, który potrafi wymienić daty urodzin wszystkich piłkarzy swojej ulubionej drużyny piłkarskiej, ale niekoniecznie wie, że obozy koncentracyjne były niemieckie, a największa podziemna armia okupowanej Europy to polska Armia Krajowa. Nie wie też, co wydarzyło się pod Stalingradem, czym był rząd Vichy ani kto zaatakował Pearl Harbor. Álvaro, spędzając urlop w Gdańsku, ma więc odwiedzić Muzeum II WŚ, otrzymać podstawową dawkę informacji o II wojnie światowej (także o losach Polski) i z nabytą wiedzą wrócić do Portugalii. W podobnym tonie wypowiedział się o odbiorcy ekspozycji dyrektor MIIWŚ prof. Paweł Machcewicz: "Tworząc wystawę, przyjęliśmy więc takie założenie, że wszystko musi być zrozumiałe dla kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z polską historią i stworzyliśmy sobie taki trochę wirtualny byt - »turystę z Portugalii«".
Podobną inscenizację można zobaczyć od 2002 roku w Domu Terroru w Budapeszcie Jan Hlebowicz /Foto Gość Nie przekonuje mnie to tłumaczenie. Jeżdżąc po Europie jako turysta, chcę poznać przede wszystkim specyfikę danego kraju, regionu czy miasta, w którym się obecnie znajduję. Chcę dowiedzieć się o jego doświadczeniach, wyjątkowości losów, odmiennym spojrzeniu na dany fragmentów dziejów. Chcę poznać i spróbować zrozumieć inny punkt widzenia. Te kryteria spełniło m.in. Muzeum Komunizmu w Pradze, które szczegółowo przedstawiło mi specyfikę reżimu komunistycznego w Czechosłowacji (a nie np. w Kambodży pod rządami Pol Pota). Z kolei w Muzeum Muru Berlińskiego przy Checkpoint Charlie poznałem dramatyczne losy uciekinierów z NRD do Berlina Zachodniego (a nie np. z PRL na Bornholm). Zdobyłem tym samym wiedzę w znacznej mierze niedostępną dla przeciętnego Polaka, a co więcej - poznałem odmienną od polskiej narrację na temat ważnej części historii.
Twórcy Muzeum II WŚ wyjaśniają, że jednym z głównych celów wystawy jest ukazanie i wpisanie doświadczeń historycznych Polski w szerszy kontekst europejski i światowy. I tak obok siebie znalazły się trzy tablice opisujące partyzantkę polską, radziecką i francuską. Na każdej znajdziemy podstawowe informacje (o podobnej objętości) dotyczące zadań, realizacji celów, danych liczbowych poszczególnych formacji. Trudno w tym zestawieniu doszukać się podkreślenia wyjątkowości AK na tle pozostałych. W innym miejscu obok siebie pokazywane są pacyfikacje wsi białoruskich i greckich, czystki etniczne UPA oraz chorwackich ustaszy. W tym zestawieniu polskie doświadczenie zostaje rozmyte.
Mam wątpliwości, czy wspomniany Álvaro na podstawie zaprezentowanego materiału sam będzie potrafił dokonać komparacji losów Japonii, Francji czy Jugosławii i odnaleźć w morzu informacji to, co wyróżniało na tle tych krajów Polskę. Wręcz przeciwnie, Álvaro opuści wystawę z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Nie pozna polskiej narracji, tylko uniwersalną opowieść o II wojnie światowej, gdzie losy poszczególnych państw i narodów sprowadzone zostały do podobnych doświadczeń, postaw i mechanizmów. Na przykład obok opisu zbrodni niemieckich na polskich jeńcach wojennych znajdzie informację o krwawej niedzieli w Bydgoszczy, gdzie w wyniku działań wojskowych oraz samosądów z udziałem cywilnych mieszkańców miasta zginęło ok. 350 przedstawicieli mniejszości niemieckiej. U mniej wyrobionego historycznie odbiorcy granica między ofiarami a katami może ulec zatarciu.
Szkoda, że o treści wystawy Muzeum II Wojny Światowej się nie dyskutowało (i nadal nie dyskutuje). Wszelkie próby nawet merytorycznej krytyki spotykały się dotąd z bezpardonowymi atakami ze strony dyrekcji placówki, a także władz Gdańska. Twórcy muzeum instrumentalnie wykorzystali swoje dzieło do politycznego i ideologicznego sporu, a z "obrony" treści ekspozycji uczynili dogmat. Kosztem zarówno polskich, jak i zagranicznych gości.