Nazywa się Marek Walas. Ma 64 lata. Zamiast spokojnej emerytury przed telewizorem w ciepłych kapciach, wybrał sportowe buty, ból i zmęczenie. Z Gdańska wyruszył pieszo do Santiago de Compostela. Po co? By potrząsnąć duchowo Zachodnią Europą.
Wszystko zaczęło się w 2011 roku. Za dwa lata miał zakończyć swoją zawodową karierę. Postanowił podziękować Bogu i Matce Bożej za wszystkie przepracowane lata, dobre relacje ze współpracownikami i stabilizację materialną. – Nie wiedziałem tylko, w jakiej formie. Koleżanka zaproponowała: „Może pielgrzymka na Jasną Górę?”. „Czemu nie?” – pomyślałem i postanowiłem spróbować. Wtedy nie miałem pojęcia, że ta spontanicznie podjęta decyzja całkowicie odmieni moje życie – wspomina. Jak sam przyznaje, wcześniej był tzw. niedzielnym katolikiem. – Chrzest, Pierwsza Komunia św., bierzmowanie, małżeństwo. Wszystko w życiu niby poukładane, ale głębokiej wiary we mnie nie było. Co tydzień trzeba było „zaliczyć kościół”, a potem „fajrant” – opowiada. Na pielgrzymce przeżył duchową przemianę. Po powrocie z Częstochowy zaczął chodzić na spotkania formacyjne, analizował Pismo Święte, a w końcu przystąpił do Żywego Różańca. Na Jasną Górę wszedł jeszcze pięciokrotnie. W końcu zdecydował się zrobić... krok dalej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.