O barwnym życiu ks. Józefa Wryczy opowiada dr Krzysztof Korda, historyk.
W jakich okolicznościach ks. Wrycza rozpoczął działalność niepodległościową po 1 września 1939 r.?
Ksiądz podpułkownik Wrycza był przed wojną prezesem pomorskim Towarzystwa Powstańców i Wojaków. Związek skupiał powstańców wielkopolskich i żołnierzy walczących w I wojnie światowej. Wojacy organizowali ćwiczenia, strzelanie, rzut granatem itp. Do swoich ćwiczeń zapraszali także młodzież. Prowadzili działalność paramilitarną. Związek skupiał kilka tysięcy członków. I to doświadczenie przydało się księdzu w czasie II wojny światowej. W 1939 r. czworo młodych Kaszubów założyło partyzantkę o nazwie "Gryf Kaszubski". Jeden pośród jego założycieli był związany z przedwojennym towarzystwem wojackim ks. Wryczy. Dla partyzantów z "Gryfa" kapłan był autorytetem. To oni poprosili go o przystąpienie do organizacji. Zgodził się, w 1941 r. stanął na jej czele (zwanej odtąd "Gryfem Pomorskim"), ale nie walczył, pełnił funkcję symboliczną. Jego obecność sprawiała jednak, że organizacja cieszyła się większym uznaniem, a ludzie, wiedząc, że na jej czele stoi legendarny ksiądz podpułkownik, chętnie włączali się w działalność niepodległościową.
Gestapo stale "deptało po piętach" ks. Wryczy. Uniknięcie aresztowania przez cały okres okupacji było wyczynem.
Ludzie przekazywali sobie z ust do ust kolejne rewelacje o jego spektakularnych ucieczkach przed gestapo. To były plotki, legendy, mity, ale pozytywne, które wzmacniały miejscowych, powodowały w nich dumę, że człowiek im znany, polski ksiądz, Kaszub, uciekł znienawidzonym hitlerowcom.
W czasie wojny powstawały nawet dowcipy na temat ks. Wryczy...
Oto jeden z nich: "Niemcy znaleźli ciało ks. Wryczy i przeprowadzili sekcję zwłok. Otwierają głowę, a tam Polska. Otwierają serce, a tam Bóg. Przeprowadzają sekcję dalej. Gdzie ma Niemców? Patrzą: w d...".
Rok 1945. Upragniony koniec wojny. Jednak reżim brunatny został zastąpiony czerwonym.
Ks. Wrycza wrócił do zniszczonej parafii. W Wielu mieszkały rodziny, których członkowie ponieśli śmierć dla duchownego. Woleli zginąć, niż zdradzić miejsce jego ukrycia. Po wojnie proboszcz zabrał się energicznie za pracę w parafii, w powołanie spółki rolniczej, reaktywowanie banku. Chciał pomóc rodzinom, które z jego powodu cierpiały. Według UB, proboszcz wielewski chciał reaktywować pomorską endecję. W Wielu pracował do 1948 r., następie poprosił o przeniesienie. Urazy wojenne rodzin, które cierpiały dla księdza, goiły się zbyt wolno. Stąd taka decyzja. Trafił do Tucholi. Nie potwierdziły się współcześnie funkcjonujące anegdoty, które mówią o rzekomym zaangażowaniu księdza w drugą konspirację. Permanentne inwigilacja i szykany ze strony UB zmierzały do usunięcie ks. Wryczy z probostwa w Tucholi. Tak też się stało. Mając 75 lat, przeszedł na emeryturę. Dwa lata później, w 1961 r., zmarł.
Do dziś pamięć o ks. Wryczy na Pomorzu jest bardzo silna.
Ks. Wrycza był postacią wielką, ale i kontrowersyjną. Był Kaszubą, Pomorzaninem z krwi i kości. Jego pradziadowie żyli na Pomorzu od wieków. Był więc swój. Ludzie mogli mu zaufać. Nie lubił Piłsudskiego. Podobnie, jak duża część Pomorzan - gorliwych katolików - nie lubiła marszałka, byłego ewangelika. Ksiądz był bohaterem powrotu Pomorza do Polski. Był jedynym Kaszubą, który w 1920 r. zajmował tak wysokie stanowisko w wojsku podczas zaślubin w Pucku. Był bohaterem bitwy pod Warszawą w sierpniu 1920 r. oraz gospodarzem, budowniczym kończącym kalwarię wielewską. Miał wiele zasług. Jest dla Kaszubów autorytetem, jednym z nich, ich dumą.