O tajemnicy działania Boga w ludzkich sercach, trudnych decyzjach młodych ludzi, duchowym „last minute” i o tym, jak rozpoznać powołanie do kapłaństwa, mówi ks. Jan Uchwat, ojciec duchowny GSD.
Ks. Rafał Starkowicz: Na początku wakacji z ambon archidiecezji odczytano list rektora GSD zachęcający do odwagi tych, którzy odczuwają powołanie kapłańskie. Jaki sens mają takie działania?
Ks. Jan Uchwat: O powołaniu trzeba mówić. Potrzeba taka była przed laty, a obecnie wydaje się szczególnie ważna. Tu nie chodzi o to, by młodych ludzi „ściągnąć” do seminarium. Takie słowo ma przypominać, jak ważną sprawą jest właściwe odczytanie powołania. Realizacja Bożych zamiarów względem naszego życia, jak i życia wspólnoty Kościoła stanowi bowiem drogę do szczęścia.
Jakie są skutki podejmowanych przez seminarium działań powołaniowych?
Dzisiaj, kiedy odbywa się nasza rozmowa, jest 10 sierpnia. Nabór do seminarium jeszcze się nie skończył. A mogę powiedzieć, że na pierwszy rok zgłosiło się 10 kandydatów.
To dużo? Jak Ksiądz ocenia?
Odpowiadając na to pytanie, potrzeba, byśmy wzięli pod uwagę specyfikę naszej diecezji oraz ogólną statystykę dotyczącą liczby powołań w Polsce. Jeżeli odnieść to do liczby powołań w innych diecezjach, można powiedzieć, że jest to dość dobry wynik. To także więcej niż przed rokiem, a czas przyjmowania chętnych jeszcze się nie skończył. Jednocześnie zawsze można powiedzieć, że w odniesieniu do okresu sprzed 10 czy 20 lat to nieco mniej. Podobnie należy ocenić to w kontekście słów Jezusa o „żniwie wielkim”. Potrzeby duszpasterskie w Kościele zawsze były ogromne.
Można spodziewać się, że liczba kandydatów jeszcze wzrośnie?
Doświadczenie uczy, że większość zgłasza się do seminarium zaraz na początku wakacji. Pod koniec zwykle dochodzi jeszcze kilku młodych ludzi. Nie wolno zapominać, że powołanie to tajemnica działania Boga w sercu człowieka. Do seminarium zgłaszają się dzisiaj nie tylko świeżo upieczeni absolwenci szkół średnich. Pewien procent stanowią ludzie, którzy podjęli już pracę i jakiś czas żyją „w świecie”. Im często potrzeba więcej czasu na podjęcie decyzji. Teoretycznie na kandydatów czekamy do końca sierpnia. Jednak zdarzało się, że już po zakończeniu oficjalnego naboru ktoś się zgłaszał. Trzeba to uszanować. Nigdy nie było problemu z przyjęciem takiego kandydata. Choć można powiedzieć, że koniec wakacji to taki termin „last minute”.
Decyzja jest dzisiaj trudniejsza?
To nigdy nie była łatwa decyzja. Ale rzeczywiście mam wrażenie, że dzisiaj jest trochę trudniej. Wymaga ona pewnie większej dojrzałości. Pamiętajmy, że wiąże się to z decyzją ostateczną. A dotyczy to przecież – w większości – bardzo młodych ludzi. Intensywne działanie „świata” sprawiło, że wielu młodych nie chce definiować swojego życia. Widać dzisiaj przecież także spadek liczby zawieranych małżeństw, w tym cywilnych. Ułuda wolności sprawiła, że ludzie nie chcą deklarować się na całe życie. Trzeba zauważyć, że wszystko zaczyna się od rodziny. Jeszcze 20–30 lat temu większość małżeństw była stabilna. W związku z tym dzieciom z tych rodzin łatwiej było podejmować trwałe decyzje. To było coś naturalnego. Dzisiaj zmienność w kwestii decyzji ma szeroką akceptację świata mediów. To tworzy konkretne problemy. Pan Bóg jednak woła do siebie tak samo, jak kiedyś. A i postawy w pewien sposób się skrystalizowały. To, co pociąga młodych, to świadectwo ewangelicznego radykalizmu w życiu powołanych. Wydaje mi się, że decyzje o wstąpieniu do seminarium są dzisiaj dojrzalsze. Jeszcze 20 lat temu z seminarium odchodziła połowa kleryków. Dzisiaj to wyraźnie mniejszy procent.
Nie wszyscy kandydaci kończą seminarium...
Księdzem nie zostaje się w 5 minut. Mądrość Kościoła sprawia, że przygotowanie do kapłaństwa – w przypadku księży diecezjalnych – trwa 6 lat. To czas dany po to, by w każdym możliwym sensie przygotować się jak najlepiej do posługi. Żeby rozpoznać jasno swoje powołanie i w sposób wolny, dojrzale powiedzieć „tak”. Nie znając przyszłości. Na to potrzeba czasu, ciszy, modlitwy, pracy... Żeby jednak wstąpić do seminarium, trzeba mieć pragnienie. Odczuwać coś, co pociąga. A czas seminarium pozwala na to, by zobaczyć, czy nie jest to własny pomysł i w uczciwości odczytać głos Pana Boga. Seminaryjne studia i formacja to czas weryfikacji rodzących się w sercu pragnień.
Jest jakaś wspólny znak, na którego podstawie można rozpoznać powołanie?
Jest, oczywiście, wspólny mianownik. To w różny sposób wyrażające się poczucie i przekonanie, że coś mnie w tej drodze pociąga. Ołtarz, modlitwa, zaduma, samotność... To może być doświadczenie, które – jako dotknięcie nieznanego – budzi lęk. A każdy człowiek jest jednak inny. Powołanie przychodzi w różnym wieku i w różnych okolicznościach. Inaczej Bóg powoływał i kształtował Mojżesza, inaczej św. Pawła, inaczej apostołów czy proroków. Pan Bóg podchodzi indywidualnie do każdego człowieka. To towarzyszy każdemu rodzajowi powołania. I to jest naprawdę piękne.
Co doradzić człowiekowi, który czuje ten głos, a jednak się waha?
Nie jest dobrze, żeby został z tym sam. Generalnie powinien prowadzić życie sakramentalne, które stanowi fundament w rozpoznaniu powołania. To normalny stan człowieka. Dobrze także, żeby spotkał w życiu dobrego, pobożnego księdza, by móc z nim o tym porozmawiać. Nawet jeżeli takiego nie ma, powinien kogoś takiego poszukać. A jeżeli nie ma ku temu okazji, niech po prostu przyjdzie do seminarium i zweryfikuje swoje powołanie na miejscu.
rafal.starkowicz@gosc.pl