Reklama

    Nowy numer 11/2023 Archiwum

Na służbie u aryjskich panów

Dzieci nie dostawały pieluch, łóżeczek i tylko czasami jakiś koc. Spały w drewnianych skrzynkach, leżały na sianie we własnych odchodach, a po ich ciałach pełzały pluskwy. Tak jak przychodziły na świat, tak też umierały – nagie i bezbronne...

Łapanki, brutalne przesłuchania, publiczne egzekucje, sterylne mordy w komorach gazowych – tak w skrócie można streścić narodowosocjalistyczny terror zastosowany wobec Polaków w czasie II wojny światowej. W „katalogu win” niemieckiego okupanta często pomija się pracę przymusową i niewolniczą, chociaż to właśnie ona stanowiła główny element okupacyjnej polityki względem Polski. Podczas wojny do III Rzeszy zostało wywiezionych prawie 3 mln robotników przymusowych. Kilkunastogodzinny tryb pracy, katastrofalne warunki higienicznie, brak opieki medycznej i powszechny głód doprowadziły do śmierci wielu z nich. Czy naród niemiecki wziął realną odpowiedzialność za tę zbrodniczą działalność i zadośćuczynił jej ofiarom?

Klucz kazał zostawić w drzwiach

W systemie hitlerowskiej polityki gospodarczej Polska traktowana była jako olbrzymi obóz pracy, eksploatacji i wyniszczenia. Już kilka dni po rozpoczęciu wojny na dopiero co zdobytych terenach utworzono niemieckie urzędy pracy, do których musieli zgłosić się wszyscy polscy obywatele. „Niemiec musi wiedzieć, że Polak jest wrogiem. Każda tak zwana dobrotliwość jest przestępstwem wobec niemieckiego narodu” – brzmiały ogólne wytyczne dotyczące zatrudnienia i nadzoru nad polskimi siłami roboczymi na Pomorzu. SS i Wehrmacht organizowały łapanki wśród ludzi przebywających na ulicach, rynkach, dworcach kolejowych, w tramwajach i kościołach, których następnie deportowano na roboty przymusowe. Gdynia była pierwszym miastem, w którym Niemcy rozpoczęli masowe wysiedlenia Polaków. – Do naszego mieszkania wpadł niemiecki żandarm. Krzyczał: „Raus, wynocha Polaki!”. Dał nam 15 minut na spakowanie. Musieliśmy pożegnać się ze swoimi zabawkami, książkami, rodzinnymi pamiątkami. W pośpiechu wkładaliśmy na siebie kilka warstw ubrań. Ubrani „na cebulę”, jedynie z podręcznym bagażem, opuściliśmy mieszkanie. Hitlerowiec kazał nam klucz zostawić w drzwiach. Ruszyliśmy w stronę dworca kolejowego. Niemcy bili nas kolbami karabinów i poganiali. Zostaliśmy wciśnięci na siłę do bydlęcego wagonu – opowiada Zofia Roszkowska. Tatę pani Zofii, tak jak wielu innych mężczyzn, naziści wysłali do obozu pracy przymusowej.

Dzieci wartościowe i bezwartościowe

Polacy wywiezieni do III Rzeszy zatrudniani byli przede wszystkim w rolnictwie i przemyśle. Czas pracy wynosił od 10 do 12 godzin dziennie. Warunki życia, zakwaterowanie, wyżywienie urągały ludzkiej godności. „Chleb ciemny przydzielano nam raz w tygodniu, w ilości bardzo skąpej. Na obiad dostawaliśmy zupę lub kapustę albo kaszę z olejem bądź ziemniaki” – wspominał Jan Rurarz. Wszyscy Polacy musieli nosić specjalną oznakę narodowościową z literą „P” i przestrzegać rygorystycznych zasad. – Nie mogli swobodnie korzystać z komunikacji publicznej. Kontakty z ludnością niemiecką, innymi robotnikami przymusowymi, a nawet własną rodziną były surowo zabronione. Za utrzymywanie intymnych relacji z Niemkami groziła kara śmierci – mówi Agnieszka Dzierżanowska, historyk z Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie”. W szczególnie trudnej sytuacji były kobiety regularnie wykorzystywane seksualnie przez „aryjskich panów”. W przypadku zajścia w ciążę kierowano je do placówek, w których rodziły albo poddawane były przymusowej aborcji, po czym natychmiast odsyłano je z powrotem do pracy. Nowo narodzone dzieci były selekcjonowane według kryteriów rasowych. − Te „wartościowe” oddzielano od rodziców i wychowywano na Niemców w specjalnych placówkach. „Bezwartościowe rasowo” zabijano lub umieszczano w „placówkach opiekuńczych dla cudzoziemców”, które w rzeczywistości były umieralniami dla niemowląt − wyjaśnia badaczka. Prawie 90 proc. z nich umierało z powodu niedożywienia lub braku higieny. „Dzieci nie dostawały pieluch, łóżeczek i tylko czasami jakiś koc. Spały w drewnianych skrzynkach, leżały na sianie we własnych odchodach, a po ich ciałach pełzały pluskwy. W ciągu niewielu dni, które przeżywały, doznawały jedynie męczarni, spowodowanych zimnem i głodem” – wspominała Czesława Pfeifer, jedna z polskich robotnic przymusowych.

Umierali, można rzec, wszędzie

Na jeszcze gorsze warunki skazani byli więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych. „Wszystkich kwalifikowanych robotników polskich należy wykorzystać w naszym przemyśle wojennym, później wszyscy Polacy znikną z powierzchni ziemi” – rozkazywał komendantom obozów 15 marca 1940 r. Heinrich Himmler. Więźniowie pracowali w kamieniołomach lub fabrykach zbrojeniowych. Niemieckie przedsiębiorstwa traktowały osadzonych jak niewolników. Tak było w przypadku firm m.in. Siemens, Krupp czy IG Farben. „Więźniowie wyczerpani długotrwałą ciężką pracą przy głodowych racjach żywnościowych umierali, można rzec, wszędzie. Barak, marsz, apel, warsztat. Trupy rozebrane do naga, przypominające raczej szkielety niż ciała ludzkie, wyrzucane były na samochody i wywożone do krematorium” – wspominał Henryk Jakubowski, więzień obozu koncentracyjnego. Rozkaz Himmlera nie ominął także KL Stutthof. Osadzonych zmuszano do niewolniczej pracy nie tylko w warsztatach na terenie samego obozu, ale też w należących do Niemców gospodarstwach rolnych na terenie Żuław Gdańskich. Mieczysław Szymański, jeden z osadzonych, wspominał, że więźniów przewożono statkiem do przeprawy pontonowej w Kiezmarku. „Po dobiciu do brzegu spoglądaliśmy na ciągnący się na wale długi sznur furmanek należących do okolicznych niemieckich gospodarzy. Oczekiwali nas na przybrzeżnej łące. Macając nasze umięśnienie, wyszukiwali najodpowiedniejszych dla siebie Polaków” – opowiadał po latach.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama