– Miałam 5 lat, gdy trafiłam do obozu. Pamiętam, że w środku był plac zabaw, a tam huśtawki, płytki basen i pompa do węża strażackiego. Wyglądała jak koń, więc „jeździliśmy” na niej z uciechą – wspomina Maria Campbell.
W 1944 r. do Nowej Zelandii przybyła grupa 733 polskich dzieci. Młodzi Polacy, doświadczeni zesłaniem na Sybir, śmiercią najbliższych i wojenną tułaczką, znaleźli bezpieczne schronienie w obozie w Pahiatua, nazywanym przez miejscowych „Małą Polską”. Najpierw, na rozkaz Stalina, całe rodziny wypędzono ze wschodniej Polski i zesłano na Sybir oraz do Kazachstanu. Żyli w kołchozach, skazani na przymusową pracę, bez możliwości powrotu do kraju. − Nasze warunki były okropne. Głód zaglądał w oczy, ściany zapluskwione. Pojawiły się i wszy. Polacy zaczęli chorować na tyfus, krwawą dezynterię i inne choroby, zarażając się wzajemnie. Przez ścianę słychać było jęki dogorywających dzieci − opowiada Józefa Wrotniak, wówczas 16-letnia dziewczyna, dzisiaj siostra zakonna.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.