Odszedł najstarszy polski pallotyn ks. Tadeusz Płonka, wieloletni kapelan gdańskich szpitali. "Uśmiechnięty ksiądz" - tak wspominają go pacjenci, zakonnicy, księża. Dziś świętowałby 102. urodziny.
Choć o. Tadeusza Płonki nie ma już między nami, nie zapomniał o nas. Przed swoim odejściem zadbał o innych i zostawił recepty. - Do szczęśliwego, dobrego życia potrzebne są witaminy M i U - mawiał zakonnik. - M to miłość, U to uśmiech. Kiedy czasem widzę, że u cierpiącego człowieka one nie zadziałają, mam jeszcze trzecią. Witaminę C, czyli całus.
Ksiądz Tadeusz Płonka urodził się 6 września 1916 r. w Wieprzu k. Andrychowa. Uczył się w gimnazjum we Lwowie. Jako 19-latek wstąpił do seminarium księży pallotynów. W 1941 r. został wyświęcony w Warszawie. Mimo przeciwności losu, niebezpieczeństw (kilkakrotnie uniknął śmierci), skończył też tajne studia polonistyczne. Po wojnie posługiwał w Wadowicach, Warszawie, Szczecinie i Gdańsku od 1975 roku. Tu został kapelanem chorych.
- Ogromnym darem dla gdańskiego kościoła była ponad 30-letnia posługa kapłańska o. Tadeusza w gdańskich szpitalach. W pewnym momencie sprawował ją w trzech miejscach - w Szpitalu Wojewódzkim, MSW i Szpitalu Kolejowym. Do tego towarzyszyła mu opinia niezwykle gorliwego kapelana, który do chorych, cierpiących niósł prócz posługi uśmiech i życzliwość. Jako młody kapłan w 1991 r. posługiwałem w kościele Matki Bożej Bolesnej przy ul. Głębokiej. Dużą grupę parafian stanowili tam kolejarze, którzy leczyli się w swoim szpitalu. Pamiętam ich słowa wdzięczności za opiekę niezwykłego, uśmiechniętego kapłana. Rozdającego wizerunki Matki Bożej Uśmiechniętej i słynne witaminy M i U. I słowa, które przekazywał pacjentom: "Trzymajmy się, nie dajmy się" - wspomina bp Zbigniew Zieliński.
Ojciec Płonka nie skupiał swojej duchowej uwagi wyłącznie na pacjentach. - Opiekował się też duchowo lekarzami, pielęgniarzami, personelem szpitalnym. To dla nich poświęcał swój czas jako kapłan i człowiek. Wspierał ich, bo wiedział, jak ciężko pracują, niosąc pomoc drugiemu człowiekowi w cierpieniu, chorobie - wspomina ks. dr Janusz Łuczak SAC, przełożony domu zakonnego księży pallotynów w Gdańsku.
Ksiądz Tadeusz kochał ludzi, a ci odpłacali się tym samym. W jego mieszkaniu zawsze ktoś go odwiedzał. Goście prosili o modlitwę, często w bardzo konkretnej intencji.
- Zanurzony w modlitwie, samotnie i z innymi. Jako kapłan trwał mocno przy Mszy św. Kiedy przybyłem do Gdańska 7 lat temu, pamiętam, że odprawiał Eucharystię w kaplicy. Potem słabł, ale nie odpuszczał. Zmuszał nas, żebyśmy asystowali mu w drodze z pokoju do kaplicy. Imponował tym uporem, codzienną chęcią celebrowania. Przez te lata chciał zawsze sam ją odprawić, nawet w swoim pokoju - czasem samotnie, czasem w obecności swoich gości. Żył Eucharystią, ona była owocem jego radości z życia kapłańskiego - mówi ks. Janusz Łuczak.
Biskup Zieliński wspomina, że działalność duszpasterska księdza Płonki nie ograniczała się tylko do służby zdrowia. - Był gorliwym spowiednikiem. W trudnych latach, przed zmianami politycznymi, posługiwał w kościele św. Elżbiety Klubowi Inteligencji Katolickiej, Ruchowi Odnowy w Duchu Świętym, celebrował Msze św. transmitowane dla marynarzy na morzu - opowiada.
- Cieszę się, że w latach mojej pracy w bazylice Mariackiej miałem okazję do osobistego poznania o. Tadeusza i częstych z nim spotkań - dodaje.
Jak zapamiętali go jego znajomi, goście w jego mieszkaniu? Elżbieta Kasprowska z Odnowy w Duchu Świętym wskazuje na dar ogromnej życzliwości do drugiego człowieka.
- Po raz pierwszy spotkałam ojca Tadeusza w 1972 r., nim jeszcze powstała wspólnota. Pamiętam zawsze uśmiechniętą twarz i życzliwość, która dosłownie rozlewała się wokół niego. Byłam też na Mszy św. z okazji 100. rocznicy jego urodzin. Zapamiętam go jako człowieka dziękczynienia. Żadnego narzekania. Żył wśród nas tak, jakby Bóg dał mu dar, by widzieć tylko dobre strony życia - mówi.