- Mama odeszła szybko. Nie dowiedziała się, gdzie zginął tata. Podejrzewaliśmy, co się stało, ale nie dopuszczaliśmy do siebie tej myśli. Cały czas czekaliśmy - mówi Emilia Maćkowiak.
Emilia Maćkowiak jest córką zamordowanego w Katyniu przodownika policji. O tym, że w podsmoleńskiej miejscowości zabijano polskich oficerów, dowiedziała się jeszcze jako dziecko, gdy z mamą i bratem ukrywała się na Polesiu.
- Wiadomość o tym, co działo się w Katyniu, dotarła do nas bardzo szybko. Na Polesiu rozeszła się dzięki temu, że przez naszą miejscowość przejeżdżał niemiecki tabor z Polakami. I to oni nam powiedzieli. Nie wiem, co stało się później z ludźmi z tego transportu. Szukałam ich po 1989 roku, ale nikogo z nich nie odnalazłam - wspomina.
Wyznaje, że czas jej żałoby zakończył się dopiero ponad pięćdziesiąt lat później, gdy w jej ręce wpadły kopie list osób zamordowanych przez Sowietów. Była już wówczas jedną z założycielek gdańskiej Rodziny Katyńskiej.
Pani Emilia przez całe swoje młodzieńcze i dorosłe życie musiała się zmagać z odniesioną w dzieciństwie raną. Wspomina, że jako sześcioletnia dziewczynka w swoim tacie była zakochana "po uszy". Upływ czasu i wojenne doświadczenia nie zatarły niczego z tej miłości. Były motywacją do dawania świadectwa prawdzie, co zresztą kosztowało ją bardzo drogo.
- Prawdy o Katyniu nigdy nie zamierzałam ukrywać. Nie ukrywałam moich przekonań. To, co przeżyłam, ukształtowało mnie na tyle, że nic już mnie nie zmieni - deklaruje E. Maćkowiak.
W rodzinie, którą założyła, panował prawdziwie patriotyczny klimat. Przełożyło się to na wychowanie młodego pokolenia. Jej córka w latach 80. siedziała w więzieniu. W domu często były rewizje. Ania była spikerką podziemnego Radia "Solidarność".
- Obie konspirowałyśmy. Nie wiedziałyśmy o sobie. Pewnego dnia wspólnie jedliśmy obiad. Wcześniej dowiedzieliśmy się z ulotek, że tego dnia będzie audycja Radia "Solidarność". Rozmawialiśmy nawet o tym przy stole. A później nagle okazało się, że Ania musi wyjść. Kiedy z mężem zaczęliśmy słuchać audycji, głos spikerki wydał się nam dziwnie znajomy. Popatrzyliśmy tylko na siebie. To była nasza Ania. Po jej powrocie rozmawiałyśmy już zupełnie otwarcie - mówi.
- Trzeba przekazać młodym wartości. To fundament. Bez tego Polska się nie ostoi. Proszę zobaczyć, ile podziałów pojawia się dzisiaj chociażby w polskich rodzinach - dodaje.
- Dostrzegam wyraźnie działanie Boga i Jego prowadzenie w moim życiu. Woziłam ulotki do Krakowa i Warszawy. Kiedyś w Warszawie, przy kościele Świętego Krzyża, zobaczyłam, że jakiś mężczyzna przykleja ogłoszenie o planowanej tam Mszy za marszałka Piłsudskiego. Podeszłam do niego. Porozmawialiśmy. Okazało się, że był to Stefan Melak. Wspólnie zaczęliśmy myśleć o założeniu Rodzin Katyńskich w Gdańsku i Warszawie. On skierował mnie do ks. Niedzielaka - opowiada.
W ten sposób Emilia Maćkowiak zaangażowała się w tworzenie gdańskiej Rodziny Katyńskiej. - Stworzyliśmy też federację Rodzin Katyńskich, które po 1989 roku działały w każdej większej miejscowości. Na siedzibę federacji wybrano Warszawę, żeby być blisko władz państwowych - wspomina. - Zaczęliśmy dbać o pamięć. Naciskaliśmy na Rosjan, by pozwolili nam tworzyć cmentarze. Byłam nawet w dołach śmierci.
Dzisiaj podkreśla, że mimo trudnych doświadczeń komunie nie udało się w niej zabić radości spotkania z drugim człowiekiem. - Zawsze się udzielałam. Artystycznie, sportowo, towarzysko. Miałam kolegów w łódzkiej filmówce. Brałam udział w Balach Gałganiarzy. Biegłam nawet kiedyś za Kirkiem Douglasem, gdy odwiedzał Łódzką Szkołę Filmową. Uprawiałam sport. Mimo że nie miałam zbytnio warunków, trenowałam rzut dyskiem. Moją trenerką była mistrzyni olimpijska. To wszystko stanowiło w moim życiu odskocznię - ocenia E. Maćkowiak.
Niedawno wydała książkę noszącą tytuł "Pamięć, prawda, pojednanie", w której w sposób drobiazgowy odtwarza początki stowarzyszenia i działania podejmowane przez gdańską Rodzinę Katyńską.
O historii życia dwóch córek oficerów zamordowanych w Katyniu, ich zmaganiach z komunistyczną rzeczywistością, przemycaniu polskiej "bibuły" na Zachód oraz o tym, czy możliwe jest miłosierdzie wobec sprawców zbrodni, będzie można przeczytać już w najbliższą niedzielę, w 17. numerze "Gościa Gdańskiego".