- Wszechobecny terror, niepewność każdej chwili i ogromna potrzeba wolności to były prawdziwe przyczyny wybuchu powstania. Żaden człowiek nie może żyć bez wolności. Jest w stanie walczyć o nią nawet gołymi rękami - mówi Krystyna Kodymowska. 76 lat temu jako nastolatka włączyła się w walkę powstańców w Warszawie.
Krystyna Kodymowska z domu Rafalska, gdynianka od ponad 60 lat. W podziemnym harcerstwie zastępowa 120. warszawskiej drużyny harcerskiej, ps. Stokrotka. Po wojnie radca prawny. Piękna, 92-letnia kobieta o szlachetnej twarzy. W swoim mieszkaniu przy skwerze Kościuszki zabiera nas w świat przedwojennej Polski i wojennego koszmaru, który los zgotował milionom takich jak ona.
Rodzinnym miastem pani Krystyny jest Bydgoszcz. Stamtąd w 1939 r. Niemcy wysiedlili ją z mamą, tatą i siostrami do Warszawy – Rafalscy nie zgodzili się przyjąć niemieckiego obywatelstwa. Bydgoszczanie wynajęli mieszkanie przy ul. Górczewskiej na Woli. Wcześniej mieszkała w nim żydowska rodzina, którą zabrano do getta. Została w nim jedynie polska kucharka, która pracowała u nich. – Mieszkanie było malutkie, praktycznie kawalerka z kuchenką i łazienką. Nie mieliśmy niczego, ale cieszyliśmy się, że jesteśmy razem. Mama strasznie się rozchorowała po naszym wysiedleniu z Bydgoszczy. Nie była w stanie pracować. Razem z siostrami pomagałyśmy ojcu w utrzymaniu domu – opowiada Stokrotka.
Krysia z siostrami chodziły do szkoły, a kiedy Niemcy ją zamknęli, dziewczęta brały udział w tajnych kompletach. – Skończyłam w ten sposób kolejne 3 klasy szkoły powszechnej. W wolnym czasie pomagałam, pracując. Uczyłam młodsze dzieci gry na pianinie. W zamian za to zarabiałam pieniądze, ale też jedna z rodzin szyła mi ubrania. I zostałam podziemną harcerką – mówi. W 120. drużynie warszawskich harcerzy Krystyna Rafalska została zastępową i przyjęła pseudonim Stokrotka. Zajmowała się młodszymi dziewczętami z dwóch zastępów, ucząc harcerskich umiejętności. Drużyna wchodziła w skład Szarych Szeregów.
W lipcu 1944 r. wszystkie dziewczyny z drużyny dostały przydziały w razie wybuchu powstania. Wraz z rozpoczęciem walk miały się zameldować w szpitalu przy Karolkowej. Mama Krysi schowała powołaniową kartkę. 1 sierpnia 1944 r. Krystyna pojechała wczesnym popołudniem z meldunkami do Śródmieścia. Po wykonaniu zadania zatrzymała się u stryjka na Łąkowej.
– Porozmawialiśmy, coś zjadłam. I nagle on wchodzi do pokoju i krzyczy na mnie. „Krysia, co ty tu jeszcze robisz?! Zaraz będzie godz. 17. Musisz wracać na Wolę. Powstanie wybuchło” – opowiada pani Krystyna.
O powstańczej historii Krystyny Kodymowskiej ps. Stokrotka w najnowszym numerze "Gościa Gdańskiego" na 2 sierpnia.