Przekraczanie granic

Rozmowa z kolegami i koleżankami, słuchanie muzyki, sprzątanie, pomaganie bratu, basen i... randki w ciemno - to największe radości Wiktora, który za kilka dni skończy 25 lat. - Kocham rodziców, dziewczyny i Pana Boga - mówi.

Wiktor ma zespół Downa. Niepełnosprawność intelektualna go nie ogranicza. Więcej granic musiała przekroczyć... jego mama.

Trudne początki

Wiktor jest trzecim dzieckiem pani Wiesławy. - Mój mąż Zbyszek nie chciał mieć więcej dzieci, więc ta ciąża nie była przez niego chciana i akceptowana. Ja natomiast zawsze planowałam mieć trójkę pociech i uparłam się, żeby urodzić to dziecko - wspomina. Syn urodził się w szpitalu w Gdyni miesiąc przed terminem i otrzymał 10 punktów w skali Apgar. - Dopiero gdy dano mi Wiktorka do przytulenia, zauważyłam, że opadają mu rączki, a w mięśniach nie ma sprężystości. Nie chciał w ogóle jeść, więc zabrano go do inkubatora. Po dłuższej chwili zostałam wezwana do pani doktor, która powiedziała mi o podejrzeniu zespołu Downa - opowiada matka.

- Nie mogłam pogodzić się z tym faktem i z rozpaczy waliłam głową o podłogę. Gdy stan Wiktora był już bardziej stabilny, zaczęłam szukać miejsca, gdzie mogłabym go umieścić. Chciałam zrzucić z siebie ten kłopot. Zatelefonowałam do Domu Pomocy Społecznej w Chełmnie. Usłyszałam, że w każdej chwili mogę go przywieźć. Gdy oddałam Wiktora do sióstr, poczułam ulgę. Później były momenty, że dzwoniłam do sióstr i pytałam o Wiktorka - jak wygląda, czy jest zdrowy. Po jakimś czasie coś zaczęło mnie ciągnąć do Chełmna. Jeździłam odwiedzać syna raz w miesiącu, momentami częściej - wspomina pani Wiesława.

Wypadek wszystko zmienił

7 kwietnia 1997 r. Zbyszek obchodził 41. urodziny. - Nocą wyjechaliśmy wraz z mężem po towar do Zgierza w Łódzkiem, gdyż prowadziliśmy w Wejherowie sklep odzieżowy. W Różynach, za Pruszczem Gdańskim, wpadliśmy w poślizg. Uderzyła w nas skoda jadąca z naprzeciwka. Mąż zginął na miejscu. Ja przez rok dochodziłam do siebie. Gdy wróciłam do domu, dzieci powiedziały mi, że jeździły do Chełmna. Po wypadku, kiedy odwiedziłam Wiktorka, poruszał się przy chodziku. Powiedziałam siostrze, że jak zacznie chodzić, a ja będę na siłach, zabiorę go do siebie. I tak się stało. Wiktor miał wtedy 2,5 roku - opowiada pani Wiesława.

Dar radości

11 lat temu w życiu kobiety pojawił się pan Andrzej. Gdy usłyszał, że pani Wiesława ma dziecko z zespołem Downa, nie stanowiło to dla niego przeszkody do małżeństwa. Wiktor był wzruszony na ślubie mamy. - Kiedy pod koniec Mszy św. podpisywaliśmy dokumenty na ołtarzu, podszedł do nas i nagle zaczął krzyczeć na cały kościół: „Mam tatę!”. Nie zapomnę tego - mówi pan Andrzej.

W relacji z Bogiem

Wiktor jest obecnie ministrantem w parafii pw. Chrystusa Króla i bł. s. Alicji Kotowskiej w Wejherowie. - Najchętniej sam wziąłby wszystkie funkcje ministranckie, a nawet by za księdza Mszę odprawiał. Raz się zdarzyło, że na koniec Mszy podszedł do ołtarza i razem z księdzem ucałował ołtarz - wspomina pan Andrzej.

Pani Wiesława przyznaje, że niepełnosprawny syn jest jej szczęściem, chociaż wcześniej tego nie zauważała. - Nie można bać się urodzić dziecka z zespołem Downa, bo to nie jest kara, tylko nagroda. Tak to traktuję. Gdy słyszę śmiech Wiktora i widzę jego radość, to dla mnie największa nagroda za jego życie - podkreśla mama.


Więcej o historii Wiktora, pani Wiesławy i pana Andrzeja w 47. numerze "Gościa Gdańskiego" na 22 listopada.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..