Grudniowe wspomnienia świadków

Masakra na ulicach Gdańska i Gdyni oczami dwudziestolatków sprzed pół wieku. Ewa, Jan, Stanisław i Henryk byli w centrum tych wydarzeń. Mimo upływu czasu wspominają je tak, jakby wydarzyły się wczoraj.

Grudzień 1970 roku. Rząd ogłosił podwyżki cen podstawowych produktów, niezbędnych do egzystencji. Tak, egzystencji. Bo ówczesne życie zwykłych Polaków to była wegetacja, odmierzanie czasu kolejnymi wypłatami. Niewiele można było za nie kupić i wiele towarów było praktycznie nieosiągalnych. W tej rzeczywistości obywatele PRL przygotowywali się do świąt Bożego Narodzenia. Narastały w nich gniew i bunt przeciwko komunistycznej beznadziei.

Ewa Jażdżewska pracowała wtedy na poczcie w Gdyni-Grabówku. Była telegrafistką i przesyłała telegramy dalekopisem. - Kiedy ogłoszono podwyżki, byliśmy najpierw zrozpaczeni, ale to uczucie zamieniło się w złość. Święta były coraz bliżej, a ceny ograniczały możliwości organizacji uroczystości dla rodziny. Przecież na świątecznym stole nie postawimy kaszanki, którą jedliśmy praktycznie na okrągło - wspomina kobieta.

Do Ewy szybko dotarły wiadomości, co się działo na ulicach Gdańska 15 i 16 grudnia. Informacje dostała z pierwszej ręki - jeden z pracowników poczty odbywał służbę wojskową w Pile. Jego jednostka została skierowana do Gdańska, by tłumić robotniczy bunt na ulicach. - Przybiegł na pocztę wieczorem, z kolegą. Był brudny, osmolony. Opowiedział z detalami, jak wyglądały walki. Mówił, że może stać się jeszcze coś gorszego - mówi pani Ewa.

Nie mylił się. Dzień przed gdyńską masakrą na ulicach w mieszkaniu małżeństwa przy obecnej ul. Kapitańskiej całą noc trzęsły się wszystkie szklanki w gablocie. Czołgi nadjeżdżały do miasta m.in. z Kołobrzegu. W czwartek rano Jażdżewscy, mieszkający nieopodal kładki przy przystanku SKM Gdynia Stocznia, słyszeli w mieszkaniu strzały. Ewa wyszła godzinę później do pracy. - Było ciemno, na ulicach błoto wymieszane ze śniegiem. Dopiero na poczcie dowiedziałam się, co się stało na pomoście. Do pomieszczenia wpadła jedna z pracownic i powiedziała: "Tam strzelają do ludzi jak do kaczek!". Te słowa zapadły mi w pamięć - dodaje.

Ewa siadła do telegrafu i rozesłała do urzędów pocztowych w kilku miastach depeszę: "W Gdyni mordują ludzi".


Więcej wspomnień uczestników Grudnia '70 w 50. numerze "Gościa Gdańskiego" na 13 grudnia.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..