Historia Gdańska nierozerwalnie związana jest z cystersami. Wpłynęli oni na rozwój gospodarczy Pomorza, wielokrotnie padali ofiarą zbrojnych napadów – Krzyżaków, Brandenburczyków i czeskich „sierotek”, a na początku XVIII w. przeciwstawili się… epidemii dżumy.
Według legendy, ranionego przez dzika księcia Subisława odnalazł mnich. Zakonnik troskliwie zajął się cierpiącym. Pewnej nocy, kiedy książę wciąż walczył o życie, przyśnił mu się dziwny sen. Objawił mu się anioł z gałązką oliwną w dłoni, który w ten sposób nakazał Subisławowi przyjęcie chrztu. Pomorski władca wypełnił polecenie, a w miejscu, gdzie upadł raniony, nakazał z wdzięczności wznieść klasztor i nazwał go Oliwa. Jak często bywa z tego typu podaniami – fakty nie do końca pokrywają się z prawdą. Zakonnicy na Pomorze Gdańskie dotarli z macierzystej Burgundii przez duński Esrum, a następnie Kołbacz pod Szczecinem. Książę Sambor I (syn Subisława) najpewniej w 1186 r. ofiarował im niewielką osadę, która wkrótce zaczęła funkcjonować pod nazwą Oliwa. W kontekście przypadającego 2 lutego Dnia Życia Konsekrowanego warto zagłębić się w burzliwą historię jednego z najważniejszych zakonów na Pomorzu – cystersów.
Młyny, browary i wytwórnie drutu
Pierwszą grupę 13 mnichów, ubranych w niefarbowane (białe lub szare) wełniane habity, poprowadził do Oliwy duński cysters Bernard Ditthard. Żyjący w klauzurze ojcowie zajmowali się modłami i kontemplacją. Rządy sprawował opat podporządkowany naczelnym władzom zakonu – Kapitule Generalnej w Ci- teuax we Francji. Opatowi z kolei podlegali przeor (odpowiedzialny za sprawy duchowe i dyscyplinę zakonu), kustosz, kantor, szafarz, szpitalnik, komornik i notariusz. Sambor I, sprowadzając zakonników, liczył na wprowadzenie nowych form gospodarowania ziemią. Cystersi osiedlali się najczęściej na nizinach, które osuszali, a następnie uprawiali przy wykorzystaniu nowoczesnych narzędzi.
Rozwijali rzemiosło, a ich obecność podnosiła poziom gospodarczy całego regionu. Tak też się stało w przypadku oliwskiego klasztoru. Zakonnicy, wspierani przez książąt wschodniopomorskich, z czasem stali się właścicielami rozległego latyfundium, na które składało się prawie 50 wsi, kilka jezior, wielkie obszary leśne, folwarki, browar. W dolinach Potoku Oliwskiego cystersi budowali zakłady przemysłowe poruszane wodą – młyny zbożowe, kuźnice miedzi, młyny prochowe i papiernicze, olejarnie, tartaki, a nawet… wytwórnie drutu. Pracę wykonywali zakonni bracia zwani konwersami, którzy odróżniali się od ojców noszeniem czarnych habitów. Konwersi ślubowali zachowanie ubóstwa, posłuszeństwo, czystość i stałość miejsca życia. Najniżej w hierarchii stali donaci, czyli ludzie świeccy. Mieszkali na terenach przyklasztornych, wykonywali pracę dla zakonników, otrzymując w zamian wikt i opierunek.
Sierotki dostają wielbłąda
Dynamicznie rozwijające się opactwo niemal od samego początku stało się celem zbrojnych ataków. Już w 1224 r. Oliwę najechali pogańscy Prusowie z Pomorza Zachodniego i zburzyli zakonne oratorium. Cystersi wraz z ówczesnym opatem Kazimierzem Ethlerem zostali uprowadzeni i zamordowani pod murami Gdańska. W kolejnych latach (1243, 1247 i 1252) oliwski klasztor niszczyli i plądrowali Krzyżacy. Z kolei na początku XIV w. opactwo padło łupem Brandenburczyków. We wrześniu 1433 r. pojawiło się kolejne zagrożenie, tym razem ze strony… czeskich „sierotek”. Dowódcą radykalnego odłamu husytów był Jan Čapek.
„Boży bojownicy” słynęli z szybkich, nieoczekiwanych ataków i doskonałej organizacji. Jako pierwsi na masową skalę zaczęli używać broni palnej, a także opancerzonych wozów uzbrojonych w niewielkie działa i rusznice, uznawane za pierwowzór czołgów. Połączone siły polsko-czeskie dotarły do Gdańska, który w tamtym czasie był pod panowaniem krzyżackim. „Sierotki” przez cztery dni ostrzeliwały miasto, powodując niewielkie zniszczenia. Zdecydowanie łatwiejszym i bardziej pożądanym celem ataku dla husytów był klasztor oliwski. „Sierotki”, za cichym przyzwoleniem Polaków, spustoszyły i spaliły opactwo oraz okoliczne wioski. Cystersom najprawdopodobniej udało się ujść z życiem. Dewastowaniu obiektów sakralnych w przypadku wojowników husyckich towarzyszyły motywy ideowe. „Zwłaszcza kościoły dedykowane świętym (a nie Bogu) były wedle nich przybytkami bałwochwalstwa, zaś klasztory siedzibami próżniaczych i grzesznych mnichów” – pisał mediewista prof. Stanisław Bylina. „Sierotki” po dokonaniu zniszczeń udały się nad brzeg Bałtyku, który wywarł na nich wielkie wrażenie.
Jak podaje Jan Długosz w swoich rocznikach: „Wszystko wojsko, tak konne, jako i piesze, rzuciwszy się w bród morski jak tylko mogło najgłębiej, po falach wyprawiało sobie gonitwy. Harcowali jedni z drugimi”. Według krzyżackiego kronikarza Marcina Mauriniusa, husyci wbiegali do morza w ubraniach, a następnie nalewali słoną wodę do butelek na pamiątkę tak dalekiej wyprawy. Sam Čapek miał wjechać konno w fale i przemówić do „bożych bojowników”, że właśnie osiągnęli kraniec ziemi. Po kąpieli nadszedł czas powrotu do Czech. W nagrodę za skuteczny „rajd nad Bałtyk” dowódca husytów otrzymał od Władysława Jagiełły... wielbłąda.
Śmiertelne kichanie
Opactwo oliwskie nie było wyłącznie celem ataków. Klasztor odwiedzali również możnowładcy, biskupi, a nawet królowie, m.in. Przemysł II, Zygmunt III Waza, Jan III Sobieski, Jan Kazimierz czy August II. Goszczenie monarchy wraz z dworem było prestiżowym, ale jednocześnie bardzo kosztownym przedsięwzięciem. Najdostojniejsi goście wjeżdżali na teren opactwa cysterskiego przez Wielką Bramę. Na początku XVIII w. budynek, dotychczas kojarzony z wizytami możnych, zyskał złą sławę – zaczęto mówić o nim Dom Zarazy. W 1709 r. na Pomorzu pojawiło się „morowe powietrze”.
Śmierć zbierała obfite żniwo – po straszliwych mękach zmarło prawie 30 tys. osób. Na skórze pojawiały się czarne plamy i wrzody, które pękały, puszczając krew i ropę. Zarażony człowiek umierał w ciągu trzech dni. Zwiastunem nieuchronnie zbliżającego się końca było… kichanie, którego chory w żaden sposób nie mógł powstrzymać. Stąd wziął się zwyczaj życzenia kichającemu: „na zdrowie!”. Dżuma zapukała również do klasztornych bram. Pierwszą ofiarą był cysters Kaspar Burchardt. Krótko potem ówczesny opat Kazimierz Dąbrowski wydał stanowczy rozkaz zamknięcia opactwa. Nie przyjmowano gości, żaden z zakonników nie mógł opuścić klasztoru. Wydane zarządzenie nie rozwiązało problemu. Okoliczni mieszkańcy potrzebowali duchowego wsparcia i opieki, dlatego w Wielkiej Bramie zagospodarowano pomieszczenie, w którym uruchomiono kaplicę.
Okazało się jednak, że żadnemu z zakonników nieśpieszno było opuszczać bezpiecznych murów opactwa. Pozostawało tylko jedno wyjście z tej sytuacji – zarządzono losowanie. Ten, który wyciągnął najkrótszą słomkę, szedł pełnić kapłańską posługę wśród chorych i cierpiących. Miał obowiązek codziennie rano rozpalić w piecu. Dym, który unosił się do góry, informował konfratrów, że kapłan żyje. Kiedy wysłany zakonnik nie dawał umówionego znaku przez dwa dni, przeprowadzano losowanie od nowa. Przez trzy miesiące epidemii zmarło ośmiu duchownych. Dzięki tej metodzie straty wśród zakonników były tak niewielkie.
Gołąbeczka pokoju i likwidacja zakonu
Do klasztoru oliwskiego 6 czerwca 1739 r. wprowadzone zostały relikwie św. Oliwii. Nazywana „gołąbeczką pokoju” Oliwia urodziła się najprawdopodobniej na początku V w. Były to czasy burzliwe, wypełnione wojnami, gwałtami, klęskami głodu. Imię przyszłej świętej wyrażało tęsknotę za bezpieczeństwem i dobrobytem. Kult czczonej od XII w. Oliwii nie wyszedł nigdy poza granice kilku niewielkich, włoskich miejscowości.
W jaki sposób lokalna święta została patronką oliwskiego klasztoru w dalekiej Polsce? W 1700 r. wybuchła III wojna północna. W konsekwencji Pomorze stało się terenem przemarszu obcych wojsk, plądrujących i palących mijane po drodze wsie i miasteczka. Niebezpieczeństwo grabieży groziło także oliwskiemu klasztorowi. Wówczas jego opatem był Michał Antoni Hacki, który kilkadziesiąt lat wcześniej studiował w Rzymie. W czasie swojego pobytu we Włoszech zetknął się prawdopodobnie z kultem św. Oliwii. Być może po latach, w obliczu wojny, postanowił sprowadzić „gołąbeczkę pokoju” do Oliwy. Uzyskał zgodę papieża Klemensa XI, a następnie zwrócił się z prośbą do arcybiskupa Anagni o udostępnienie relikwii. Ze szczątków pobrano dużą część ramienia, którą razem z listem uwierzytelniającym wysłano do opactwa. Relikwie – zamknięte w klasztornym skarbcu – musiały czekać na uroczyste wprowadzenie jeszcze 36 lat.
W latach 1733–1735 doszło do kolejnej wojny – pomiędzy zwolennikami Stanisława Leszczyńskiego i Augusta III Sasa. Działania zbrojne objęły m.in. Gdańsk i Prusy Królewskie, jednak klasztor szczęśliwie uniknął pożogi. Jak się wydaje, właśnie z wdzięczności za ocalenie opactwa postanowiono wprowadzić kult św. Oliwii. Pierwszy rozbiór Polski położył kres rozbudowie opactwa. Zgodnie z zarządzeniem króla Prus Fryderyka II, wszystkie dobra zakonne zostały skonfiskowane, a klasztor miał otrzymywać od władz pruskich jedynie procent dochodów, jakie przynosiły zakonne dobra. Ostatecznie kasata klasztoru nastąpiła w 1831 roku. W tym roku mija 76 lat od powrotu cystersów do Gdańska. Pierwsi ojcowie przybyli do Oliwy 10 kwietnia 1945 roku. Od tamtej poru posługują w kościele i parafii Matki Bożej Królowej Korony Polskiej.• Jan Hlebowicz jest historykiem, pracownikiem IPN Gdańsk.