Nowy numer 13/2024 Archiwum

Mama zniszczyła listy tatusia

- Po zakończeniu wojny trwaliśmy w przekonaniu, że żyje i do nas wróci. Jako mała dziewczynka marzyłam, że się do niego przytulę, a potem będę się nim opiekować. Wyobrażałam sobie, że jest bardzo chudy i trzeba będzie mu gotować smaczne obiady - opowiada Emilia Maćkowiak.

Pod władzą Stalina znalazło się 51,6 proc. ziem II Rzeczypospolitej, a ich mieszkańcy, przede wszystkim Polacy, zostali poddani represjom. Do obozów i więzień trafiła elita intelektualna - oprócz zawodowych żołnierzy, znaczną część stanowili oficerowie rezerwy, pełniący w okresie dwudziestolecia międzywojennego istotne role społeczne jako lekarze, duchowni, prawnicy, naukowcy, nauczyciele, inżynierowie, ziemianie oraz urzędnicy państwowi.

Wojciech Malinowski, policjant z Brześcia nad Bugiem, został zmobilizowany w pierwszych dniach wojny. Kierunek: Pińsk. Ojca żegnała 6-letnia Emilka. Bardzo przeżywała to rozstanie. - Nikt z nas nie myślał wtedy, że będzie to ostatnie pożegnanie. Ale ja, "córeczka tatusia", może coś przeczuwałam, bo bardzo rozpaczałam - wspomina po latach pani Emilia. Kilka dni później skutecznie namówiła mamę, by pojechać do Pińska - za wszelką cenę chciała jeszcze zobaczyć się z ojcem. Ich podróż przerwała napaść Związku Sowieckiego na Polskę. Po powrocie do Brześcia zastały ruiny domu. Uratowała się tylko maszyna do szycia. - Mama, gdy zobaczyła to rumowisko, zemdlała. Ktoś się naszym losem przejął, sąsiedzi przygarnęli nas do siebie... - wspomina.

Tata pani Emilii osadzony został w obozach specjalnych NKWD - najpierw w Kozielsku, potem w Ostaszkowie. - Chyba przeczuwał, że dzieje się coś niedobrego, bo wszystkie listy do rodziny wysyłał na adres zaprzyjaźnionego profesora gimnazjum, prawosławnego, który następnie przekazał nam całą korespondencję - opowiada córka. Wojciech Malinowski uspokajał bliskich - jest zdrów, będzie dobrze, niech tylko ukochana żona sobie radzi i dba o dzieci. Pisał tak do kwietnia 1940 roku.

Miesiąc wcześniej władze ZSRR podjęły decyzję o wymordowaniu prawie 22 tys. polskich obywateli przetrzymywanych w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz w więzieniach NKWD w zachodnich obwodach Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej i Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. - Już w 1941 r. od kolejarzy, którzy docierali z lasu katyńskiego, dowiadywaliśmy się, że doszło tam do wielkiej tragedii. Trudno było jednak uwierzyć, że informacje o rozstrzelaniach polskich oficerów są prawdziwe - wspomina pani Emilia.

W latach 50. rodzina pani Emilii osiedliła się w Gdańsku. Rodziny ofiar zbrodni katyńskiej w komunistycznej Polsce nie mogły głośno mówić o tragicznym losie swoich bliskich. Powszechnie obowiązywała alternatywna wersja historii. - Po wojnie, gdy oficjalny przekaz mówił o "zbrodni faszystów" i rządził strach, mama zniszczyła listy od tatusia - mówi pani Emilia.

O miejscu zamordowania i pochówku ojca pani Emilia dowiedziała się dopiero na początku lat 90. Przyznano wówczas, że odpowiedzialność za wymordowanie polskich jeńców wojennych w lesie katyńskim ponosi kierownictwo NKWD.


Więcej w 15. numerze "Gościa Gdańskiego" na 18 kwietnia.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama